Ten wyjazd był dla mnie wyjątkowy z różnych względów. Bóg poruszał moje serce i zmieniał je w czasie tego wyjazdu.
Po pierwsze modliliśmy się o to, żeby w czasie rozdawania zaproszeń, Bóg pokazywał nam na ulicy Polaków i w ponadnaturalny sposób, nie słysząc tych ludzi wiedzieliśmy, że to będą nasi rodacy. Nie pomyliłam się ani razu. Podchodziłam do ludzi i strzał trafiony… Bóg odpowiedział.
Przez pierwsze dwa dni na misji nie działo się nic szczególnego (oprócz tych ulotek). Na spotkanie fryzjerskie i manicure przyszła tylko jedna osoba, która zaraz po obcięciu włosów poszła do domu. Modliliśmy się, aby Bóg uczynił cud, ponieważ nie chcieliśmy do końca misji być sami dla siebie i następnego dnia, na uczcie polskiej Bóg pokazał nam jaki jest wspaniały. Przyszło tyle osób, ze nie byliśmy w stanie ich pomieścić. Dostawiliśmy stoły i krzesła. W czasie zajadania bigosu rozwijały się piękne i wzruszające rozmowy o Jezusie.
Miałam też możliwość rozmawiać z pewnym człowiekiem. Okazało się, że jako 17-18 letni chłopak oddał życie Bogu, później odszedł od Boga i jego życie potoczyło się tak, ze został bezdomnym. Płakał kiedy słyszał o Bożej miłości… Tylko Bóg może skruszyć serca. Tak też czynił tego dnia. Tego samego dnia mieliśmy koncert rapera Koli. To niesamowite jak ten chłopak potrafi w rymach mówić (śpiewać ) o tym co uczynił Jezus na krzyżu. Dużo ludzi modliło się modlitwą pokutną po tym koncercie. Ten bezdomny z którym rozmawiałam również.
Następnego dnia, na nabożeństwo przyszło również wiele ludzi. Po kazaniu Pastor Karol poprosił ludzi o wyjście do przodu po modlitwę. Bóg poruszył serce ludzi i kolejne osoby oddały życie Bogu.
Jest wiele świadectw o których nie pisałam, a są na chwałę Bożą. Powiem tylko jedno: dla takich chwil warto żyć. Jestem Bogu niesamowicie wdzięczna, ze dał mi możliwość brać udział w swoim dziele. My zrobiliśmy tak mało, a Bóg patrzył na nasze serca i w swojej miłości do ludzi uczynił cud.
Chwała Bogu!
Ada
Moje refleksje z Edynburga to kolejny przykład tego, jak to Bóg wypełnia swój plan od wieków na wieki.
Ktoś by mnie zapytał, dlaczego wyjeżdżam na misję, przecież wokoło tu na miejscu można robić to samo???....Wyjeżdżam, bo chce tego Bóg, a ja chcę wypełniać Jego wolę, chcę być mu posłuszną.
Przed wyjazdem pojawiło się wiele spraw, a nawet problemów, które stanęły mi na drodze, a okoliczności zaczynały być tak trudne, że osłabiały mnie duchowo, do tego stopnia, że zaczynałam wątpić, czy powinnam jechać. Pytałam: „Boże, co ja mogę dać tym napotkanym ludziom, skoro sama potrzebuję pomocy?”
Krótko później Bóg posilił i wzmocnił mnie przez jeden z psalmów. Słowa tych wersetów mówiły o tym, że bez względu na ogrom ciężarów i zmagań, jakie przechodzę, mam „wysławiać Boga przed wielkimi zgromadzeniami, wobec wielkiego ludu”. Zmiana postawy serca spowodowała nie tylko wielką chęć wyjazdu, ale i doprowadziła do zmiany okoliczności, które zaczęły stawać się wręcz przyjazne. I tak poddałam się Bożej woli, mówiąc: „Panie, jestem gotowa, używaj mnie w Twoim planie i w Twoim czasie”.
Misja była czasem pracy dla całej naszej grupy, ale również czasem pracy Boga nad nami. Wystąpiło wiele różnych trudnych sytuacji, lecz jako dzieci Boże szukaliśmy w codziennej modlitwie Bożego prowadzenia. Bóg szybko przyznawał się do tych, którzy szukali Jego woli. W cudowny sposób objawiał i przemieniał to, co trudne, a nawet zniechęcające. Stawiał na naszej drodze ludzi, którzy mieli większe potrzeby niż my moglibyśmy im zaradzić.
Nie wiem, dlaczego tak się działo. Wiem jedno, że choć trudno mówić tu o liczbie osób, które powierzyły swoje życie Bogu, to warto było tam pojechać, aby Ci ludzie, choć przez ten krótki czas mogli przebywać w atmosferze Bożej obecności. Może nigdy przedtem nie uwielbiali Boga, nie podnosili rąk, ani nie klaskali z radości śpiewanych słów, ale warto było dać im swoją osobą miłość i „zapach” Jezusa.
Marzena
Etykiety: refleksje, wyjazd nr 17