piątek, kwietnia 23, 2010

Podsumowanie serii: Odkorkowywanie Łukasza

Ponieważ już jutro, a może nawet dzisiaj wieczorem, chciałbym rozpocząć nową serię rozważań na blogu, poniżej podsumowanie (z linkami) wszystkich odcinków z zakończonej serii zatytułowanej "Odkorkowywanie Łukasza".

To nowe spojrzenie na zawartość Ewangelii Łukasza pod kątem "odkorkowania" nowych treści dla naszego życia. Mam nadzieję, że któryś z odcinków będzie dla Ciebie pomocny:

1. Duch i moc - rzecz o właściwej kolejności w życiu chrześcijanina.

2. Pokój - dlaczego dobra wola nie wystarczy.

3. Oczekiwali z modlitwą - bo bez niej, to nie sztuka!

4. Zielone i kwitnące - skąd brać siłę do codziennego życia?

5. Nigdy w pojedynkę - tajemnica powodzenia.

6. Prawda, nie popularność - jedno wyswobadza, drugie usidla

7. Towarzystwo gerazeńskiego dzikusa - zmiana w kwestii zamieszkania

8. Widok z tylnego siodełka - właściwe poczucie wpływu na okoliczności

9. Kościół moich marzeń - po prostu przeczytaj ;)

10. Brak strefy zdemilitaryzowanej - po której stronie jesteś?

11. Czemu i komu służy stodoła - tekst nie tylko dla rolników

12. Siła argumentu Jezusa - a Ciebie, co przekona?

13. Ręka w nocniku - na jaką kartę postawić WSZYSTKO?

14. Ostatnie-pierwsze słowa - czy możesz powiedzieć to samo, co Jezus?

Czytajmy, studiujmy Słowo Boże, szukajmy Bożych dróg!

[4/1]

Etykiety:

piątek, kwietnia 09, 2010

Odkorkowywanie Łukasza: Ostatnie-pierwsze słowa (15)

Przedostatni odcinek serii rozważań zatytułowanych "Odkorkowywanie Łukasza". Ich celem jest przyglądanie się wybranym fragmentom Ewangelii Łukasza, w przekładzie The Message. Staramy się na nowo "odkorkować" znane treści, znaleźć w nich coś świeżego, inspirującego i zgodnego z duchem ewangelii.

Dzisiaj dosłownie jeden werset, ale za to jaki!

"Jezus zakrzyknął głośno: Ojcze, w ręce Twoje składam życie moje!.
Po czym wyzionął ducha"

Łuk. 23: 46

Chyba nikt dzisiaj, niespełna tydzień po pamiątce wydarzeń tej szczególnej Paschy / Wielkanocy, nie musi sobie przypominać w jakich okolicznościach zostały wypowiedziane te słowa.

Ale ja w sumie nie o tym.

To, co dla mnie najbardziej zdumiewające w ostatnich wypowiedzianych przez Jezusa słowach na krzyżu to fakt, że Jego ostatnie słowa powinny być naszymi pierwszymi słowami w relacji z Bogiem!

Podobnie jak Jezus, rozstając się ze światem doczesnym powierzył całe swoje życie w ręce Ojca, tak i my - na progu życia wiecznego: kiedy podejmujemy decyzję o naśladowaniu Jezusa, składamy całe nasze życie (doczesne i wieczne) w Boże ręce. Myślę, że również później, kiedy już naśladujemy Jezusa na codzień, powinniśmy - nie tylko w sercu, ale i ustami - regularnie wyznawać, że wszystko co mamy, czym jesteśmy i całą naszą przyszłość składamy w niezawodnych Bożych rękach. Później wystarczy już "tylko" czynić to, co wyznajemy ;).

Wszystkie słowa Jezusa wypowiedziane na krzyżu, miały szczególne znaczenie (sprawdźcie sami!). Ale dzisiaj te o powierzeniu całego swojego życia brzmią dla mnie szczególnie motywująco. Dlaczego? Bo w tej kwestii sam mam coś do zrobienia.

A Ty?

Etykiety:

poniedziałek, marca 29, 2010

Odkorkowywanie Łukasza: Ręka w nocniku (14)

Dzisiaj bodaj przedostatni odcinek serii rozważań zatytułowanych "Odkorkowywanie Łukasza". Ich celem jest przyglądanie się wybranym fragmentom Ewangelii Łukasza, w przekładzie The Message. Staramy się na nowo "odkorkować" znane treści, znaleźć w nich coś świeżego, inspirującego i zgodnego z duchem ewangelii.

Już w kwietniu zupełnie nowa seria "Modlitwy dla Ciebie" - ale najpierw, czternasty odcinek "Odkorkowywania": Ręka w nocniku.

Nasz dzisiejszy fragment z 19. rozdz. mówi w pierwszej kolejności o talentach, sumach pieniędzy powierzonych przez wyjeżdżającego władcę jego ludziom. Ich zadaniem było pomnożenie pieniędzy swojego pana podczas jego nieobecności. Dwóch z trzech ludzi tak właśnie zrobiło i zostało nagrodzonych. Trzeci - ze strachu - nie zrobił nic z powierzonym majątkiem, więc relatywnie do wartości zyskanej przez dwóch poprzednich - stracił. I usłyszał od swojego pana (będącego obrazem Boga) następujące słowa:

"O to o co mi chodzi - zaryzykuj całym swoim życiem,
a otrzymasz więcej niż byłbyś w stanie sobie wyobrazić.
Jeśli zagrasz bezpiecznie - zostaniesz z *ręką w nocniku"

Łuk. 19:26

*W The Message, Eugene Peterson używa tutaj nieprzetłumaczalnego kulturowo zwrotu. Chodzi o osobę z grupy złodziejaszków, która zostali przyłapani na gorącym uczynku kradzieży torby. Widząc, że nie uciekną, złodzieje przerzucają sobie wzajemnie torbę z rąk do rąk, unikając jednostkowej odpowiedzialności za kradzież. Ostatni z nich zostaje z torbą w rękach, czyli po naszemu z ręką w nocniku.

Wiele z naszych pragnień dotyczy spełnienia potrzeby bezpieczeństwa. Kiedy nawracamy się do Boga, odkrywamy, że w wymiarze wiecznym i codziennym, to zasadnicze bezpieczeństwo życia mamy w Jezusie zapewnione. Nikt nie jest w stanie wyrwać nas z Jego ręki, ani odłączyć od Jego miłości.

I właśnie dlatego Jezus nakazuje nam na całego zaryzykować całym naszym życiem. Nie na loterii, czy poprzez niedbanie o rozsądek, ale zaryzykować na całego z NIM. Oczekiwać, zabiegać, walczyć o jak najwięcej z Jego obecności, obietnic, przeznaczenia, celu... Postawić wszystko na jedną kartę WIARY, że ten "który dał obietnicę, również ją wypełni".

Nagrodą za taką postawę 100%, bezkompromisowego, nacechowanego odwagą podejścia do życia jest coś co trudno opisać. Ba, jak mówi Jezus, trudno sobie to nawet wyobrazić. Może dlatego ta nagroda - w której posiadanie wchodzimy już tutaj, na ziemi! - jest dla mnie taka intrygująca...

Ten kto bezpiecznie liczy na "średnią krajową", etat ławkowicza, służbę chrześcijańskiego krytyka i płynięcie z prądem - (nie) wie co traci! Bożym planem dla człowieka, który mu zaufał nie jest przecież przeciętniactwo :) Kto zakopuje skarb jakim może być dla Boga i innych, może po latach w tym samym miejscu odkopać już tylko... mało pachnący nocnik, w którym zupełnie niepotrzebnie utkwiła nasza ręka. Ta sama ręka, która zgodnie z Bożym planem, miała być środkiem błogosławieństwa dla innych wokół nas.

Nie warto tak skończyć. Zróbmy coś z tym dzisiaj, dobrze?

Etykiety:

poniedziałek, marca 15, 2010

Odkorkowywanie Łukasza: Siła argumentu Jezusa (12)

To już dwunasty odcinek serii, w której przyglądamy się wybranym fragmentom Ewangelii Łukasza, w przekładzie The Message. Staramy się na nowo "odkorkować" znane treści, znaleźć w nich coś świeżego, inspirującego i zgodnego z duchem ewangelii.

Dzisiaj fragment opowieści Jezusa o bogaczu i Łazarzu. Na prośbę cierpiącego męki pośmiertne bogacza, by Abraham posłał kogoś do rodziny bogacza, by ich przestrzec przed podobnym błędem w życiu doczesnym, Abraham odpowiada:

"Jeśli nie słuchali Mojżesza i proroków,
to choćby ktoś powstał z martwych, i tak ich nie przekona"

Łuk 16:31

Nie wiem jak Wy, ale ja od razu pomyślałem o Jezusie.

A zaraz później - o sile argumentów, które do mnie (a pewnie nie jestem w tym odosobniony) docierają lub nie. Co jest w stanie mnie przekonać? Kto i w jaki sposób może mieć na mnie wpływ?

Wpływ odnośnie tego w co i jak wierzę, jak spędzam czas, na co przeznaczam pieniądze, jaką uwagę poświęcam swoim bliskim, w czym lokuję swoją nadzieję na przyszłość? Jeśli łapię się na tym, że w niektórych dziedzinach życia nie daję wiary Temu, który powstał z martwych - co mi jeszcze pozostaje?

To dlatego właśnie - jak mówi List do Hebrajczyków - Bóg przemawiał do ludzi wielokrotnie i różnymi sposobami. Używa różnej siły argumentów stosownie do tego, co Ty i ja jesteśmy gotowi przyjąć. Ostatecznym argumentem na prawdomówność Boga jest powstanie z martwych Tego, nad którym śmierć nie mogła triumfować. Jezusa.

Czy zmartwychwstanie Jezusa, które niedługo będziemy sobie przypominać, jest dla mnie argumentem dostatecznym i ostatecznym, argumentem którym dam się przekonać, odnośnie tego, że Bóg daje Tobie i mnie możliwość powstania do nowego życia? Zarówno po raz pierwszy, kiedy zwracasz się do Jezusa w modlitwie, żałujesz za swoje grzechy, przyjmujesz Jego zastępczą ofiarę na krzyżu i serdecznie pragniesz iść za Nim do końca życia, ale również wtedy, kiedy po "nastu" latach od tej decyzji być może nadal musisz nabierać "wiary z Pism" w to, że odnowienie w jakiejś dziedzinie życia jest nadal możliwe?

Bez względu na to z czym się zmagamy w życiu osobistym, istotna jest siła argumentu, która przekona nas do zmiany. Mnie przekonuje argument zwycięstwa Jezusa. A Ciebie?

Jeśli nie - może się okazać, że zbraknie Ci argumentów do zmian decydujących o tym, jak będzie i wyglądało i czym się zakończy Twoje życie... I co wtedy?

Etykiety:

poniedziałek, marca 08, 2010

Odkorkowywanie Łukasza: Czemu i komu służy stodoła (11)

Przypomnę, że w tej serii przyglądamy się wybranym fragmentom Ewangelii Łukasza, w przekładzie The Message. Staramy się na nowo "odkorkować" znane treści, znaleźć w nich coś świeżego, inspirującego i zgodnego z duchem ewangelii.

W przypowieści o człowieku, który tak obfitował, że chciał zburzyć swoje stodoły, aby zbudować nowe, Bóg przychodzi i mówi mu, że jeszcze tej samej nocy będzie się musiał rozstać z życiem. Komu wtedy zostawi to, czym jeszcze przed chwilą tak się chełpił?

Na zakończenie tego fragmentu pojawia się wyjaśnienie tego, jak Bóg patrzy na taką postawę serca:

"Tak się dzieje, kiedy wypełniasz swoje stodoły
(metaforycznie: serce) samym sobą, a nie Bogiem"

Łuk. 12:21

Dzisiaj krótko na temat tego, co zajmuje moją uwagę.

Często zamiast trzech osób boskich, głównie koncentruję się na trzech osobach ludzkich: "sobie", "mnie" i "moje". Smutna, acz prawdziwa konstatacja.

W jej efekcie, często wyprzedzam Boże plany w tym co... niewłaściwe lub nie w tym czasie. Dlaczego? Bo zamiast patrzeć z Bożej perspektywy, patrzę z ludzkiej, mojej własnej.

Pismo Swięte nazywa taką postawę głupotą.

Zamiast planować "sobie", "mnie" i "moje" jesteśmy wzywani do tego, aby napełniać swoje życie Bogiem. Zastosowana tutaj metafora mówi o stodołach - dla pierwszych słuchaczy Jezusa były one obrazem codzienności, codziennych obowiązków, zaopatrzenia, etc.

Jeśli będę wypełniał swoją stodołę codzienności Bogiem, On sam zatroszczy się o to, czy i kiedy należy ją powiększyć. Nie po to, aby pomieściła moje rozbujane ego, ale by była wystarczającą duża dla Bożych planów w moim życiu.

Ot i właściwa kolejność codziennych zadań wokół "mojej stodoły". Ruszam do wideł zatem :).

Etykiety:

poniedziałek, marca 01, 2010

Okorkowywanie Łukasza: Brak strefy zdemilitaryzowanej (10)

Przypomnę, że w tej serii przyglądamy się wybranym fragmentom Ewangelii Łukasza, w przekładzie The Message. Staramy się na nowo "odkorkować" znane treści, znaleźć w nich coś świeżego, inspirującego i zgodnego z duchem ewangelii.

Całkiem niedawno znalazłem następujący fragment - a są to słowa Jezusa - który zatrzymał mnie nieco w torach mojego codziennego myślenia:

"Jesteśmy na wojnie - tutaj nie ma strefy zdemilitaryzowanej.
Jeśli nie jesteś po mojej stronie - jesteś wrogiem.
Jeśli nie pomagasz, pogarszasz sytuację".

Łuk. 11:23


Jestem osobą, która wielokrotnie ma chętkę rozgościć się na dłużej w strefie zdemilitaryzowanej- nic więc dziwnego, że te słowa zrujnowały mój dzień od samego poranka...

So much for putting it mildly, huh, Jesus?

Kiedy już się pozbierałem z podłogi zadałem sobie pytanie: co jest ważniejsze w całościowym obrazie działania Królestwa Bożego: moje cieleśnie zranione uczucia czy ocena sytuacji dokonana przez Generała Armii?

Jeśli w Królestwie Bożym nie ma strefy zdemilitaryzowanej, to znaczy, że za każdym razem, kiedy sobie odpuszczam, zwalniam, toczę sprawy siłą rozpędu... znajduję się na terytorium wroga.

Jeśli nie opowiadam się po stronie Jezusa w swoich codziennych wyborach - choćbym pozornie opowiadał się tylko po stronie nienagannych przecież moralnie: wypoczynku, innych priorytetów, przymykania oka - działam na korzyść przeciwnika swojej (naszej) duszy.

Za każdym razem kiedy nie pomagam, nie jestem nawet w stanie utrzymać status quo, przetrzymać sytuację do chwili kiedy znowu będę miał czas, siły, uwagę, możliwość, żeby przeciągać linę na Bożą stronę.

Może rzeczywiście nie byłem w wojsku, ale te słowa tym bardziej do mnie dzisiaj trafiają. Muszę przejrzeć zapasy, które porozkładałem w strefie zdemilitaryzowanej, która przecież nie istnieje. Muszę przeciągnąć je z powrotem, jak najszybciej, do naszych okopów.

A jeszcze lepiej, muszę przejść do duchowego ataku w sprawach, które leżą odłogiem, aby przesunąć linię frontu i poszerzyć teren Królestwa Bożego. Doskonały rozkaz na 40-dni modlitwy.

Sir, yes sir!!

Etykiety:

piątek, lutego 19, 2010

Odkorkowywanie Łukasza: Kościół moich marzeń (9)

Przypomnę, że w tej serii przyglądamy się wybranym fragmentom Ewangelii Łukasza, w przekładzie The Message. Staramy się na nowo "odkorkować" znane treści, znaleźć w nich coś świeżego, inspirującego i zgodnego z duchem ewangelii.

Popatrzmy do Łuk. 10, 33-35.

To znany fragment o dobrym Samarytaninie:

"Napotkał go [człowieka rannego, znajdującego się w potrzebie]
pewien podróżujący Samarytanin. Kiedy ujrzał stan rannego,
jego serce zapałało współczuciem. Udzielił mu pierwszej pomocy,
zdezynfekował i zabandażował jego rany. Potem podniósł go
i włożył na swojego osła, zawiózł do gospody i umieścił pod opieką.
Rano Samarytanin wyjął dwie srebrne monety i dał je właścicielowi
gospody, mówiąc: >>Zajmij się nim dobrze. Jeśli wydasz więcej,
dorzuć to do mojego rachunku<<"

Ten obraz - w przełożeniu na to, co kolektywne - przedstawia kościół moich marzeń. W opisie zaznaczyłem pogrubieniem pewne elementy takiego kościoła - jego cechy charakterystyczne, które, moim zdaniem, sprawiają, że za taki kościół warto żyć i warto umierać.

Kościół podróżujący - wspólnota będąca w drodze, mająca i znająca swój cel, wizję działania, pełna motywacji do tego, aby ten cel osiągnąć.

Kościół będący w stanie dostrzegać potrzebę dookoła siebie - wspólnota ludzi nastawiona na innych, ich potrzeby, mająca przekonanie o swoim celu dla świata POZA sobą.

Kościół pełen współczucia wobec ludzi - wspólnota, która reaguje na ludzi dookoła siebie postawą ofiarności, dawania, wczuwania się w sytuację ludzi, którzy - być może - żyją bez Boga i bez nadziei.

Kościół udzielający pierwszej pomocy - wspólnota pełna odwagi i umiejętności w niesieniu pomocy praktycznej, duchowej, emocjonalnej, finansowej, psychicznej, która zna specjalistów, ale jest w stanie również wykonać duchowy "masaż serca" na miejscu "wypadku".

Kościół, który podnosi - wspólnota, która pokonała pokusę oceny, osądu i separacji, a zajmuje się podnoszeniem leżących, dawaniem nadziei desperatom i odbudowywaniem zrujnowanego życia.

Kościół, który umieszcza pod opieką - wspólnota, która dba o rozwój naśladowania Chrystusa w zespole naśladowców, w którym istnieje wzajemna inspiracja i odpowiedzialność za duchowy wzrost.

Kościół, który ma finanse i otwarty rachunek w mieście - wspólnota gromadząca realne środki, przeznaczone na ratowanie życia. Mająca wpływ i "otwarty rachunek" wśród instytucji miejskich, współpracująca z nimi w dziele niesienia pomocy i nadziei.

I wiecie co?

Wcale nie uważam, że to są górnolotne mrzonki. Skąd o tym wiem? Bo kościół moich marzeń już istnieje. Jest w roziskrzonych oczach chrześcijan, którzy dają wiarę słowom Jezusa: "Ten [Samarytanin] jest prawdziwie jego bliźnim".

Kościołów "kapłana" i "lewity" [dwie postacie z tej przypowieści, które przeszły obok rannego człowieka, odwracając wzrok] mamy zapewne wszędzie pod dostatkiem. Mnie się marzy kościół dobrego Samarytanina wszędzie tam, gdzie jesteśmy. I mam zamiar coś z tymi marzeniami zrobić.

A Ty?

Etykiety:

środa, lutego 10, 2010

Odkorkowywanie Łukasza: Widok z tylnego siodełka (8)

Dzisiaj kontynuujmy "odkorkowywanie" treści ewangelii Łukasza w przekładzie The Message. To już ósmy odcinek, a jesteśmy dopiero w rozdziale 9. Widzimy tutaj Jezusa, który ustala priorytety dotyczące relacji z Nim.




"Każdy, kto chce iść ze mną, musi mi pozwolić prowadzić.
To nie ty siedzisz za kierownicą, lecz ja.
Nie uciekaj od cierpienia - zaakceptuj je.
Chodź za mną, a ja pokażę Ci jak żyć"

Łuk 9:23

Łatwo się mówi ;)

Już samo chodzenie z Jezusem w dzisiejszym świecie wydaje się wystarczająco trudne, a jeszcze pozwolić Mu prowadzić? Czy historia nie wskazuje na to, że Jezus chadzał tam, gdzie raczej inni ludzie się nie wybierali? Dlaczegóż by inaczej zarzucano mu, że jada i pije z celnikami i grzesznikami, nie czuje się źle wśród ludzi wątpliwego moralnie kalibru, a wręcz nie cierpi religijnych sztywniaków?

Jest tylko jedna kierownica w duchowym rowerze-tandemie, do jazdy na którym zaprasza nas dzisiaj Jezus. I bez względu na różnice filozoficzne i karkołomne teoryjki, którymi mogę się zasłaniać - albo znajduje się ona w moich rękach, albo w rękach Jezusa. Ba - jeśli nie jest w moich rękach, to wiem, że jest w... dobrych rękach.

Dobrze, że Kierowca jeszcze nie zaproponował, że zasłoni mi oczy czarną przepaską... ;)

Wyrywam się do pierwszego siedzenia, bo wiem, że kiedy moje dłonie spoczną na kierownicy będę miał POCZUCIE wpływu na sytuację. Mam rację - to tylko POCZUCIE. Moja krótka historia życia wskazuje, że nie jestem w stanie kierować w taki sposób, aby unikać i omijać cierpienia, rozczarowania, ból czy czarne myśli.

I co ciekawe, jeśli się z Jezusem zamienię miejscami - On, taki świetny kierowca, też wcale nie będzie ich omijał na naszej trasie. Powiedział, żeby je zaakceptować, przyjąć. Moja nadzieja nie jest w bezstresowym życiu, ale w Bożej obecności, która jest przede mną, kiedy przechodzę przez życiowe trudności. Metaforycznie - Jezus przejeżdża przez nie za mną jako pierwszy.

I mówi jeszcze coś, co dopiero niedawno do mnie dotarło: kiedy siedzę na tylnym siedzeniu, mam właściwą perspektywę tego, przez co przechodzę. Odległość między siodełkami w życiowym tandemie z Jezusem zmienia wszystko. Z przedniego siodełka widzę czubek własnego nosa i własne niepowodzenia w omijaniu trudności na drodze. Z tylnego siodełka widzę Jezusa i Jego mocne dłonie na kierownicy mojego życia.

Nie wiem jak ty, ale ja się przesiadam. Każdego dnia.

Etykiety:

wtorek, lutego 02, 2010

Odkorkowywanie Łukasza: Towarzystwo gerazeńskiego dzikusa (7)

W ósmym rozdziale ewangelii Łukasza (przypomnę czytanej w tłumaczeniu The Message, w przekładzie autorskim a bieżącym własnym ;)), znajdujemy intrygującą historię o tym, jak Jezus wraz z uczniami przeprawia się łodzią na drugą stronę Jeziora Galilejskiego. Tam, z opisów ewangelicznych, wygląda na to, że ma tylko jedno zadanie do wykonania: uwolnić od mocy demonicznej człowieka, którego życie legło w gruzach.

Kiedy rzeczywiście tak się staje, trafiamy na bodaj najdziwniejszy - dla mnie - element tego epizodu. Mieszkańcy owej krainy, Gerazeńczycy, którzy właśnie stracili swój dobytek (Jezus skierował wyrzucone demony w stado świń, które następnie potopiły się, spadając do wody ze skarpy), proszą Jezusa, aby odszedł z ich krainy.

Łukasz podaje następujący powód tej niezwykłej prośby:

"Poprosili Jezusa, aby stamtąd odszedł.
Zbyt wiele zmian, zbyt szybko. Bali się tego"

Łuk. 8:37

Przecieram oczy ze zdumienia nad postawą Gerazeńczyków. I zadaję sobie pytanie, ile we mnie jest takiego nastawienia...

Czy czasem nie bywa tak, że wolę swojego "oswojonego dzikusa", który mieszka gdzieś w jaskiniach, ale jest przewidywalny, ba może nawet legendarny, ale który jest, nigdzie się nie wybiera i nie przestaje straszyć kolejnych pokoleń? Czy nie wolę czasem jego od Jezusa, bo Ten zabiera się za wprowadzanie zbyt radykalnych dla mnie porządków?

Może nie przepadam za zmianami i trudno mi je zaakceptować? Może nie dowierzam takiej transformacji, nie biorę jej pod uwagę wobec "mojego dzikusa"? A może tempo mi nie odpowiada, bo wymaga opowiedzenia się po stronie tego, który nie marnuje czasu? Albo jeszcze inaczej - może po prostu cena poświęcenia "moich stad" jest zbyt duża?

Jeśli boję się Bożych zmian, pozostaje mi tylko towarzystwo gerazeńskiego dzikusa. Ale zaraz, on przecież teraz - uwolniony przez Jezusa - niesie Dobrą Nowinę do swoich. Nowinę, której mocy jest żywym przykładem!

Więc jeśli nie ma już nawet wokół mnie "dzikiego" Gerazeńczyka, być może sam staję się krok po kroku zdziczałym mieszkańcem kolejnych życiowych "jaskiń"? Może strach przed zmianami, które przeprowadzi Jezus, zamyka mnie w duchowych i mentalnych pieczarach?

Jeśli nie zdecydowałem się na "wiatr zmian", może rzeczywiście pozostaje mi tylko świszczący w uszach gerazeński przeciąg?

Nie jestem meteorologiem, ale wiem, że taki duchowy przeciąg z obawy przed Bożymi zmianami powoduje wielkie spustoszenie. Spojrzyj dzisiaj otwarcie z Bożej perspektywy na zmiany, których chce dokonać w Twoim życiu, myśleniu, działaniu. I podejmij decyzje, które musisz podjąć. Z odwagą: zapewniam, że towarzystwo Jezusa ucisza strach przed zmianami.

Będziesz zadowolony, że posłuchałeś głosu Bożego i zmieniłeś miejsce zamieszkania. Gerazeńskie jaskinie nie są dla Dzieci Bożych!

Etykiety:

sobota, stycznia 30, 2010

Odkorkowywanie Łukasza: Prawda, a nie popularność (6)

Pod koniec fragmentu, który znamy jako Siedem Błogosławieństw, Jezus zwraca się do swoich uczniów i mówi im:

"Waszym zadaniem jest zabiegać o prawdę, a nie popularność"

Łuk. 6:26 (The Message)

Przyznam, że takie wezwanie zwala mnie z nóg... Rozum podpowiada, że gdybyśmy byli (bardziej) popularni, imię i sprawa Jezusa mogłyby dużo szybciej stać się znane dla ludzi, którzy nas otaczają. Oczyma wyobraźni - i pewnie nie jestem w tym odosobniony - widzę tłumy zebrane w halach, kościołach, na parkingach, oczekujące na Bożą ingerencję, na dotknięcie z Nieba...

Nie byłem jeszcze w takiej sytuacji, żeby moja "popularność" doprowadziła do czegoś szczególnie dobrego. I biorąc pod uwagę powyższy cytat, mam się nawet o to nie starać. Auć.

Jezus pragnie, abym zabiegał o to, żeby być prawdziwym, realnym, nieudawanym, bez sztuczności. Aby moje skakanie podczas uwielbienia wypływało z rzeczywistego entuzjazmu, a nie z tego, że zespół gra moją ulubioną piosenkę, żeby tak samo wzruszała mnie modlitwa o chorą teściową w domu, jak wzrusza mnie modlitwa o kogoś na nabożeństwie, żeby mój poniedziałek był tak samo dynamiczny jak niedziela, w którą mówię kazanie.

Kłopot z tym Jezusem, nie?

Bo prawda, a nie popularność, ma moc wyswobadzania. Najpierw mnie samego, kiedy przychodzę w pokucie do Boga, aby przyjąć Jego przebaczenie i kolejną nową szansę. A później wyswobadzania na wolność ludzi wokół mnie - tych którzy w mojej postawie uniżenia będą mogli dostrzec nadzieję ratunku dla siebie. Ze i oni mogą tak przyjść do Boga, aby zacząć nowe życie.

Tak trudno jest mi zabiegać o prawdę. Bo prawda o mnie samym często mnie najpierw boli i odsłania to, co może skryłoby się w innych okolicznościach za maską popularności. Ale kiedy już odsłoni, to przykrywa łaską nowego życia, ubiera w szaty Bożego Dziecka. Popularność - ze swoim makeupem - nie ma takiej mocy.

Jezus wie co mówi.

Etykiety:

środa, stycznia 27, 2010

Odkorkowywanie Łukasza: Nigdy w pojedynkę (5)

Dzisiaj piąty odcinek autorskiej analizy Ewangelii Łukasza w angielskiej interpretacji pod nazwą The Message. Zaraz na początku piątego rozdziału Ew. Łukasza natknąłem się na ciekawą zagwozdkę. Popatrzcie:



"A Jezus, pełen Ducha Sw., opuścił okolice Jordanu
i był przez Ducha prowadzony na pustkowie"

Łuk. 5:1

oraz

"Jezus wrócił do Galilei, pełen Ducha Sw."

Łuk. 5:14

Niby nic wielkiego, ale spójrzmy co dzieje się w międzyczasie. W ciągu 40 dni na pustkowiu (pustyni), Jezus jest sam, jest poddawany próbie pokuszeń szatańskich w bezpośrednim starciu duchowym oraz pości przez cały czas. Przy tym wszystkim - tu zachęcam do samodzielnej lektury tego fragmentu - nie tylko nie traci ducha (nie załamuje się), ale też... nie traci pełni Ducha!

Syn Boży pokazuje nam przez to, że możliwe jest by stale przechodzić przez indywidualne zmagania, czuć się osamotnionym, bez ludzi dookoła siebie, mieć przekonanie, że nasze okoliczności życiowe są jak pustynia, doświadczać emocjonalnego skwaru za dnia i chłodu może bezsennych nocy, niedojadać lub chodzić głodnym i mieć wrażenie, że całe piekło sprzysięgło się przeciwko nam - a jednak nie tracić pełni Ducha Sw. nad nami i w nas!! Można przejść zwycięsko przez to co niezrozumiałe i nie do zniesienia i w duchowym sensie nie ponieść straty, ba - jeszcze na tym skorzystać.

Po drugie, Jezus pokazuje tutaj wyraźnie, aby nigdy nie mierzyć się z przeciwnościami życia o własnych siłach. Jeśli jestem sam, bez Ducha we mnie, nie dam rady - własna słabość, zniechęcenie, głód, samotność - wiem, bo doświadczyłem tego - pokonają mnie prędzej niż w 40 dni. Z drugiej strony - jeśli On z nami, któż przeciwko nam? :) Kiedy przede mną pustynia, tym bardziej muszę codziennie napełniać się Bożym Duchem. Właśnie w taki sposób przychodzi zwycięstwo.

I perełka na koniec, choć pewnie nie znajdziemy o tym słowa w treści Ewangelii. Oczyma wyobraźni jasno widzę tę scenę powrotu Jezusa z pustkowia do Galilei. Idzie i uśmiecha się pod nosem. Zwycięstwo smakuje słodko.

Dzięki mocy Ducha Sw i ja - w moich zmaganiach - mogę doświadczać tego zwycięstwa. Ty również,drogi czytelniku. Nigdy w pojedynkę, zawsze ręka w rękę z Duchem Sw.

Chyba czas wziąć głęboki Duchowy oddech, prawda? :)

Etykiety:

piątek, stycznia 22, 2010

Odkorkowywanie Łukasza (4): Zielone i kwitnące

Zauważmy słowa Jana Chrzciciela, wypowiedziane do ludzi, którzy przychodzili nad Jordan, aby się ochrzcić. Niektórzy - jak czytamy w Łuk. 3:7 "czynili to, bo tak robili wszyscy inni (dać się ochrzcić było wtedy "trendy")". Do nich właśnie Jan powiedział następujące słowa, które przykuły moją uwagę:

"To co się liczy, to Twoje życie - czy jest zielone i kwitnące?"
Łuk 3:9

Werset taki jak ten zatrzymuje mój puls i rytm dnia z piskiem opon.

Bo przecież na codzień moje życie jest zajęte, w biegu, intensywne, stresujące, pełne decyzji, nieprzewidywalne... Ale czy jest zielone i kwitnące?

Być zielony i kwitnącym wymaga znacznie więcej inwestycji w życie duchowe, emocjonalne i relacje niż tylko szybki prysznic i mocna kawa. I mocniejszy make-up w przypadku Pań...

Jak powiada Psalm 1 "zieleń i kwitnięcie" wynika z tego, że jesteśmy "zasadzeni" w osobistej relacji z Panem. Warto wziąć w niej pod uwagę czynnik czasu - drzewo owocowe, aby wydawać owoc potrzebuje czasu we właściwych warunkach.

Nie sądzę, aby istota chrześcijaństwa sprowadzała się do stworzenia szklarni i podkręcania zawartości chlorofilu. W ten sposób można skończyć jako posiadacz życia, które jest jak niekończący się bieg, ale mało w nim świeżości, tego co przyciąga oko, pięknych kolorów i owoców.

Dzisiaj zadaję sobie trzy pytania: czy moje życie jest zielone i kwitnące? I czy podobnego zdania jest Jezus? A moi bliscy?

Postaram się nie wykręcać faktem, że Jan Chrzciciel najprawdopodobniej był (starym) kawalerem... ;)

Etykiety:

wtorek, stycznia 19, 2010

Odkorkowywanie Łukasza: Oczekiwali z modlitwą (3)

W życiu Jezusa, pewną klamrą, pojawia się dwóch ludzi, których coś ze sobą łączy. Pierwszego z nich, Symeona widzimy zaraz po narodzeniu Jezusa. Drugiego, Józefa z Arymatei - po śmierci Syna Bożego.

Co wspólnego mają ze sobą ci dwaj mężczyźni?

Jak mówi Ewangelia Łukasza 2:25 oraz 23:52, obaj:

"Żyli w pełnym modlitwy oczekiwaniu"

Symeon - w oczekiwaniu "pomocy dla Izraela", Józef - w oczekiwaniu "nadejścia Królestwa Bożego". Nie czas i miejsce tutaj na rozważanie przedmiotu ich oczekiwań ;), chciałbym raczej skoncentrować się na postawie oczekiwania z modlitwą.

Muszę przyznać, że Symeon i Józef bardzo mi imponują.

Też żyję w oczekiwaniu. Mam wrażenie, że w życiu osobistym, rodzinnym, zawodowym i w służbie non stop czegoś wypatruję. Mentalnie wychodzę naprzeciw, zaglądam za zakręt tego co przede mną, i udając że nie patrzę, łypię okiem za zasłonę przyszłości.

Aktywności odmówić sobie nie mogę, tylko że tak często brakuje mi postawy "prayerfully expectant" czyli oczekiwania z modlitwą. Ba, w pełni modlitwy!

Post, w którym akurat biorę udział, pozwala mi zacząć nowy rok ze zmienionymi priorytetami odnośnie modlitwy. Znajduję w sobie świeże pragnienie, aby wyciszać wrzeszczące o moją uwagę elektroniczne i całkiem ludzkie (od)głosy wokół mnie - czynić to z lepszym skutkiem.

Nie sztuka oczekiwać czegoś z obgryzionymi paznokciami. Sztuką jest oczekiwać czegoś w głębokim modlitewnym nastawieniu, aby gdy oczekiwane nadejdzie być gotowym na to, by zrobić właściwy krok. Całkiem tak jak Symeon i Józef.

Etykiety:

sobota, stycznia 16, 2010

Odkorkowywanie Łukasza: Pokój (2)

Kontynuujemy przyglądanie się Ewangelii Łukasza w tłumaczeniu The Message. Zdaję sobie sprawę, że brzmienie niektórych wersetów, dla wprawnych uszu będzie "inne" - i to mnie cieszy. Niech Duch Sw. objawia nam coś nowego na podstawie niezmiennego Słowa, które nie jest nam obce.

"Chwała Bogu na wysokościach,
Pokój ludziom na ziemi, którzy sprawiają Mu przyjemność"

Łuk. 2: 14

Ten znany cytat pochodzi oczywiście z epizodu, w którym pasterze spotykają się z aniołami i dowiadują się nadchodzącej Dobrej Nowinie. Tradycyjne tłumaczenie ma tutaj wielce niepokojące dla mnie osobiście sformułowanie "pokój ludziom dobrej woli".

Dlaczego niepokojące? Ano dlatego, że moja dobra wola wielokrotnie nie przekładała się na właściwe postawy czy działania. Nie mówiąc już o tym, że moja dobra wola w żaden sposób nie przyczyniała się do pozyskania przeze mnie "pokoju", który przecież miał być dany wszystkim ludziom, a zatem i mnie.

Dlatego tak bardzo podoba mi się tłumaczenie o pokoju dla ludzi, którzy sprawiają Bogu przyjemność! Zobaczcie, że to sformułowanie nadaje relacji Bóg-człowiek właściwą perspektywę. Nieproduktywną moją wolę i pogoń wokół samego siebie, zastępuje czynienie tego, co podoba się Tacie. Jak mawia Jezus: "Czynię tylko to, co widzę, że czyni mój Ojciec".

Takiego pokoju pragnę. Pokoju, który płynie ze sprawiania Bogu przyjemności. I taki pokój - który przewyższa wszelki umysł - obiecuje nam Biblia. Co dzisiaj możemy zrobić, aby sprawić Bogu przyjemność? Czy wiesz, co byłoby dla Niego przyjemne?

Etykiety:

czwartek, stycznia 14, 2010

Odkorkowywanie Łukasza: Duch i moc (1)

Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, zaczynam przyglądać się na blogu Ewangelii Łukasza w tłumaczeniu The Message. Zdaję sobie sprawę, że brzmienie niektórych wersetów, dla wprawnych uszu będzie "inne" - i to mnie cieszy. Niech Duch Sw. objawia nam coś nowego na podstawie niezmiennego Słowa, które nie jest nam obce.


"Duch Swięty spocznie na Tobie,
a moc najwyższego będzie się nad Tobą unosić"

Łuk. 1:35 MSG

Mam takie pragnienie - modlitwę: Chciałbym nigdy nie pozwolić sobie na to, aby oczekiwać, że w moim życiu będzie odwrotnie niż w tym wersecie. Że spocznie na mnie moc, a Duch... będzie się tylko unosił w okolicy.

Bez Ducha, który spoczywa na chrześcijanie, nie ma mocy, która mogłaby się manifestować w nim i przez niego. Nie ma. A zatem im więcej Ducha spoczywa na każdym z nas, tym lepsza jest atmosfera mocy do życia.

Nie przestaje mnie zachwycać, ile osób w pierwszych rozdziałach Ew. Łukasza zostało napełnionych Duchem Św. w czasie, kiedy "Duch jeszcze nie był dany, bo Jezus nie był jeszcze uwielbiony"... Elżbieta, Zachariasz, Jan, Maria...

O ile bardziej my wszyscy - dzisiaj - powinniśmy zabiegać o stałe napełnianie się Nim na codzień :). Piękny początek Łukasza, co?

Etykiety:

wtorek, stycznia 12, 2010

Odkorkowywanie Łukasza

Nie mogę odłożyć Ewangelii Łukasza w wersji The Message.

Po prostu nie mogę :)

Podkreślam jak szalony, zamyślam się, robię notatki, przerywam i się modlę, zachwycam się, buduję się...

Więc pomyślałem, że się podzielę z Wami, tym co przeżywam.

W jakimś sensie, niech kilka (kilkanaście) następnych tygodni będzie swoistym "odkorkowywaniem Łukasza" - tego, co może w świeższym, parafrazowanym, moim przekładzie własnym dotrze do nas na nowo, niczym wiadomość z butelki wyłowionej na brzegu tropikalnej plaży.

Wszystkiego nie omówimy - to zadanie zostawiam już Wam. Ale ile "muszelek" wyłowimy, ilu bursztynom łukaszowym przyjrzymy się pod światło słoneczne, ile wygładzonych kamyków, które tak pięknie leżą w ręku i w sercu zbierzemy - to nasze! :)

Modlę się, aby kiedy my będziemy "odkorkowywać Łukasza", Bóg odkorkowywał to, co zatrzaśnięte w naszych sercach. Wszystko to, co rzuciliśmy, może dawno, na wody naszego życia, z nadzieją, że może kiedyś naszą butelkę ktoś wyłowi w lepszych okolicznościach...

Ja tego bardzo potrzebuję, a Ty?

Etykiety: