piątek, lutego 19, 2010

Odkorkowywanie Łukasza: Kościół moich marzeń (9)

Przypomnę, że w tej serii przyglądamy się wybranym fragmentom Ewangelii Łukasza, w przekładzie The Message. Staramy się na nowo "odkorkować" znane treści, znaleźć w nich coś świeżego, inspirującego i zgodnego z duchem ewangelii.

Popatrzmy do Łuk. 10, 33-35.

To znany fragment o dobrym Samarytaninie:

"Napotkał go [człowieka rannego, znajdującego się w potrzebie]
pewien podróżujący Samarytanin. Kiedy ujrzał stan rannego,
jego serce zapałało współczuciem. Udzielił mu pierwszej pomocy,
zdezynfekował i zabandażował jego rany. Potem podniósł go
i włożył na swojego osła, zawiózł do gospody i umieścił pod opieką.
Rano Samarytanin wyjął dwie srebrne monety i dał je właścicielowi
gospody, mówiąc: >>Zajmij się nim dobrze. Jeśli wydasz więcej,
dorzuć to do mojego rachunku<<"

Ten obraz - w przełożeniu na to, co kolektywne - przedstawia kościół moich marzeń. W opisie zaznaczyłem pogrubieniem pewne elementy takiego kościoła - jego cechy charakterystyczne, które, moim zdaniem, sprawiają, że za taki kościół warto żyć i warto umierać.

Kościół podróżujący - wspólnota będąca w drodze, mająca i znająca swój cel, wizję działania, pełna motywacji do tego, aby ten cel osiągnąć.

Kościół będący w stanie dostrzegać potrzebę dookoła siebie - wspólnota ludzi nastawiona na innych, ich potrzeby, mająca przekonanie o swoim celu dla świata POZA sobą.

Kościół pełen współczucia wobec ludzi - wspólnota, która reaguje na ludzi dookoła siebie postawą ofiarności, dawania, wczuwania się w sytuację ludzi, którzy - być może - żyją bez Boga i bez nadziei.

Kościół udzielający pierwszej pomocy - wspólnota pełna odwagi i umiejętności w niesieniu pomocy praktycznej, duchowej, emocjonalnej, finansowej, psychicznej, która zna specjalistów, ale jest w stanie również wykonać duchowy "masaż serca" na miejscu "wypadku".

Kościół, który podnosi - wspólnota, która pokonała pokusę oceny, osądu i separacji, a zajmuje się podnoszeniem leżących, dawaniem nadziei desperatom i odbudowywaniem zrujnowanego życia.

Kościół, który umieszcza pod opieką - wspólnota, która dba o rozwój naśladowania Chrystusa w zespole naśladowców, w którym istnieje wzajemna inspiracja i odpowiedzialność za duchowy wzrost.

Kościół, który ma finanse i otwarty rachunek w mieście - wspólnota gromadząca realne środki, przeznaczone na ratowanie życia. Mająca wpływ i "otwarty rachunek" wśród instytucji miejskich, współpracująca z nimi w dziele niesienia pomocy i nadziei.

I wiecie co?

Wcale nie uważam, że to są górnolotne mrzonki. Skąd o tym wiem? Bo kościół moich marzeń już istnieje. Jest w roziskrzonych oczach chrześcijan, którzy dają wiarę słowom Jezusa: "Ten [Samarytanin] jest prawdziwie jego bliźnim".

Kościołów "kapłana" i "lewity" [dwie postacie z tej przypowieści, które przeszły obok rannego człowieka, odwracając wzrok] mamy zapewne wszędzie pod dostatkiem. Mnie się marzy kościół dobrego Samarytanina wszędzie tam, gdzie jesteśmy. I mam zamiar coś z tymi marzeniami zrobić.

A Ty?

Etykiety: