sobota, maja 02, 2009

Podróż przez Dzieje (26) - Wszyscy jak Paweł

Dzisiaj już ostatni odcinek rozważania opartego o naszą wspólną Podróż przez Dzieje (Apostolskie). Wcześniejsze części można znaleźc przeszukując bloga pod kątem frazy "Podróż przez Dzieje".

Dzisiejszy fragment z Dz. Ap. 26:29 w moim wolnym przekładzie NASB (New American Standard Bible) brzmi tak:

"Pragnę tego przed Bogiem, abyście w czasie krótszym czy dłuższym,
nie tylko Wy, ale wszyscy, którzy mnie słuchac będą,
stali się takim jak ja, tyle że bez tych łańcuchów,
które mam na sobie".


Łańcuchami jak się zapewne orientujemy są okowy, w które zakuty jest Paweł jako więzień.

Chcę natomiast skoncentrowac się na aplikacji do naszego życia, tego jakże odważnego stwierdzenia Apostoła: "obyście wszyscy byli jak ja".

Czy miałbym na tyle odwagi, wiary i przekonania o tym, że idę za Bogiem nie tylko najlepiej jak potrafię, ale również na tyle skutecznie na codzień, że mógłbym samego siebie stawiac jako wzór do naśladowania dla innych?

Zanim nawet podniosą głos moje rozmaite braki i niedoskonałości, muszę szczerze odpowiedziec, że jeszcze nie. Ale z naciskiem na "jeszcze". Z naciskiem nie na fałszywą skromnośc, która zawsze przyczepia się do człowieka, aby wykrzywic jego patrzenie na samego siebie, ale z naciskiem na proces, którego autorem jest Bóg.

Jasne, ja mam do wykonania swoją częśc - ale motywatorem do tego, żeby się jej podjął, jej twórcą i Głównym Planistą jestem przecież nie ja, ale Jezus! I to daje mi zachętę do tego, aby życ w taki sposób przed Bogiem i ludźmi, aby - w niedalekiej przyszłosci - powiedziec: "Obyśmy wszyscy (w danym aspekcie życia/służby) byli jak ja". I nie zgorszyc się słysząc brata lub siostrę w Chrystusie, zachęcających, byśmy w innym aspekcie życia stawali się coraz bardziej jak oni!

Potrzebujemy siebie nawzajem nie po to, by w pierwszej kolejności rozsądzac postęp duchowy osób obok nas - do tego nie potrzeba przecież nawet Chrystusa! Faryzeusze opracowali przecież tę formę "pobożności" do perfekcji. Potrzebujemy siebie nawzajem, aby czerpac z siebie wzór przełamywania własnych słabości i dochodzenia do miejsca, o którym mówi Paweł w tym fragmencie.

Jasne, że naszym wzorem jest Jezus. Ale nie widzę przeszkód, by nie byc zmotywowanym świetnym przykładem brata czy siostry obok mnie. I by nie stawac się takim przykładem dla innych. Myślę, że Jezus nie miałby z tym problemu i my również nie powinniśmy miec :).

Etykiety:

środa, kwietnia 08, 2009

Podróż przez Dzieje - Siostrzeniec

To jeden z ostatnich odcinków naszej wielkopostnej Podróży przez Dzieje (Apostolskie, w przekładzie NASB i moim tłumaczeniu). Poprzednie odcinki tego rozważania można znaleźć po słowie kluczowym "Podróż przez Dzieje"

"A siostrzeniec Pawła, który usłyszał
o zasadzce (na niego),
poszedł do Pawła
i powiedział mu o tym"


Dz. Ap. 23:16

To bodaj jedyny fragment Nowego Testamentu, w którym dowiadujemy się o istnieniu siostrzeńca Apostoła Pawła. Nie jest podane nawet jego imię. Nie występuje nigdzie indziej.

Czytamy jednak o tym, że na skutek tego, co słyszał i co postanowił z tym zrobić, ów młody człowiek znalazł się w samym centrum akcji ratunkowej dla Apostoła Pawła. Najpierw trafił z wyjaśnieniami do centuriona (setnika), który z kolei zaprowadził go do dowódcy rzymskiego oddziału stacjonującego w Jerozolimie.

W efekcie, Paweł nie tylko uniknął (kolejnego) zamachu na swoje życie, a wręcz został wysłany z obstawą rzymską do namiestnika Feliksa do Cezarei, gdzie miał możliwość zwiastować ewangelię dalej.

W całej tej historii chciałbym zwrócić uwagę na posłuszeństwo tego młodzieńca. Napisane jest, że ten chłopiec coś usłyszał i na tej podstawie podjął działanie. Być może bał się, może miał wątpliwości, czy dobrze rozumie, ale nie pozwolił, aby te uczucia oddzieliły go od tego, czego od niego wymagała sytuacja.

A okoliczności wymagały podjęcia działania, aby ratować drugiego człowieka. A nie siebie - przed niewygodą.

Ciągle uczę się takiej postawy. Skoro usłyszałem coś (od Boga), niezwykle istotne jest, abym na tej podstawie działał, skoro jest jeszcze czas, aby odwrócić losy jakiejś sytuacji. Ratować człowieka. Służyć jednemu - temu, który właśnie stoi przede mną.

Oczywiście miewam wiele wątpliwości odnośnie tego, czy jestem - w pewnym sensie - właściwym "siostrzeńcem". Przytoczona historia wskazuje, że to co słyszymy nie nabierze wagi, jeśli czegoś konkretnego z tym nie zrobimy. Nie chcę być osobą, która zmarnuje życie, zastanawiając się, "a co by było".

Jak mówi pewien znany cytat: "Są ludzie, którzy czekają na Ciebie po drugiej stronie Twojego posłuszeństwa". Siostrzeniec Pawła to rozumiał. Zrobię wszystko, aby to dotarło i do mnie. A Ty?

Etykiety:

poniedziałek, marca 23, 2009

Podróż przez Dzieje - Dymem po oczach

Dzisiaj kolejny odcinek mojego rozważania na podstawie wersji NASB Dziejów Apostolskich. Poprzednie można znaleźć szukając zakladek określonych jako "Podróż przez Dzieje".

"W pomieszczeniu na piętrze, gdzie byliśmy zgromadzeni, było wiele lamp".

Dzieje Ap. 20:8

Fragment z zaśnięciem Eutychusa na parapecie okna i następującym po nim upadkiem w trzeciego piętra bywa oczywiście rozważany pod różnym kątem. Czytałem rozważania na temat efektów zbyt długich kazań (w końcu w tym fragmencie czytamy, że Paweł przeciągnął swoją mowę aż do północy), wniosków płynących z siadywania w tylnych rzędach (lub na parapecie), a także o tym, że nie każdy kaznodzieja przemawia do każdego.

Ja natomiast dzisiaj chciałbym skupić się na nieco innym aspekcie.

Chcę zwrócić uwagę na to, że Eutychus usnął, mimo tego, że w sali było wiele lamp. Oznacza to, że była ona dobrze oświetlona. Prawdopodobnie nie było też zbyt zimno (lampy), ani zbyt ciepło (okna, które w tamtych czasach nie miewały okiennic).

Idealne warunki do słuchania wielkiego kaznodziei.

Z Eutychusem było jednak inaczej. Jego historia, z happy endem - poczytajcie dalej Dzieje - wskazuje mi dzisiaj na jedną ważną rzecz. Podczas gdy dla jednych ludzi lampa jest źródłem światła i ciepła, dla innych może stać się źródłem usypiającego dymu. Innymi słowy: zawsze znajdziesz to, czego szukasz.

Jeśli byłbyś tego dnia w Troadzie i Twoje nastawienie do spraw Bożych byłoby negatywne, zawsze byłoby na co ponarzekać:

a) spotkanie zaczęło się za późno, w dniu pracy, kiedy ludzie byli zmęczeni;
b) ogłoszony cel spotkania był nieco inny niż treść (zeszli się na łamanie chleba, a słuchali przedłużającego się kazania)
c) kaznodzieja przynudzał;
d) na sali było tak mało miejsca, że ludzie musieli siedzieć na parapetach okien
e) nikt nie zadbał o BHP, w wyniku czego doszło do ofiar w ludziach ;).

Casus Eutychusa pokazuje mi wyraźnie, że nawet gdyby gdzieś działał wielki człowiek Boży (Apostoł Paweł) i doszłoby do nadprzyrodzonej Bożej interwencji (wskrzeszenie z martwych), i tak pewnie znajdą się ludzie, którzy będą kręcić na wszystko nosem. Jedni po prostu zasną w trakcie spotkania i i tak nie skorzystają, a inni będą winić chrześcijan za swój stan, swoje życie (lub jego brak) lub stan świata.

Myślę, że Apostoł Paweł wybrał najlepszą drogę posługi w Troadzie: przekazać, to co miał do przekazania, zareagować na istniejącą potrzebę człowieka (wskrzeszenie Eutychusa), wrócić do zwiastowania, a następnego dnia pójść dalej.

I takiego połączenia pomiędzy praktyką słowa mówionego a praktyką działania życzę każdemu z nas. Łączmy te dwie rzeczy w mocy Ducha Św. nie dając się powstrzymać tym, którzy doszukują się dziury w całym.

Jeśli wieje im dymem po oczach, to może stoją pod Wiatr? :)

Etykiety:

poniedziałek, marca 16, 2009

Podróż przez Dzieje (17): Zgodnie ze swoim zwyczajem

Zgodnie ze swoim zwyczajem ;), kontynuuję rozważanie Dziejów Apostolskich w wersji NASB (New American Standard Bible) w przekładzie własnym. Wcześniejsze odcinki "Podróży przez Dzieje" można znaleźć tutaj: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty i szósty.


"A Paweł, zgodnie ze swoim zwyczajem, udał się rozmawiać z Żydami
na podstawie pism przez trzy sabaty"

Dz. Ap. 17:2

Skoncentruję się na pierwszej frazie tego wersetu: "zgodnie ze swoim zwyczajem".

Dzisiaj wiele się mówi w mediach na temat pozbywania się niewłaściwych przyzwyczajeń i nałogów. Co rusz jakaś znana persona rzuca palenie, zmienia tryb życia, obniża ciśnienie, przechodzi na dietę, zaczyna ćwiczenia, czy walczy z cholesterolem.

Myślę, że na równi ze słuszną troską o swoje ciało, warto jest dbać o dobre duchowe zwyczaje: nie tylko, jak mówimy w naszych kręgach, "kiedy Duch powieje". Zrzucanie odpowiedzialności na Ducha Św. za nasze własne braki nie wydaje mi się ani rozsądne, ani rozwojowe :).

Popatrzmy na przykłady zwyczajów Apostoła Pawła. W zacytowanym fragmencie czytamy o rozmowach z ludźmi na temat ewangelii. W innych miejscach Nowego Testamentu możemy dowiedzieć się o tym, że miewał w zwyczaju śpiewać Bogu na chwałę gdy był zamknięty w więzieniu, ograniczać swoje potrzeby dla dobra innych, zarabiać na życie utrzymywaniem się pracą swoich rąk, czy słuchać bardziej Boga niż ludzi, nawet jeśli - pozornie - nie wychodziło mu to na zdrowie.

Ciekawe zwyczaje.

Czuję się mocno zachęcony od drugiej połowy ubiegłego roku do tego, aby dbać bardziej o to, co stanie się moim nowym duchowym przyzwyczajeniem. Pomaga mi w tym model, opisujący zasadę tworzenia się dobrych nawyków:

1. Nieświadoma niekompetencja
2. Świadoma niekompetencja
3. Świadoma kompetencja
4. Nieświadoma kompetencja

Weźmy przykładowo nawyk umiejętności prowadzenia samochodu. Początkowo (gdy nie masz prawa jazdy) człowiek nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, o jak wielu rzeczach trzeba pamiętać, kierując autem. Później (pewnie w okolicach pierwszych kilku lekcji jazdy na kursie) pojawia się świadoma niekompetencja: "Ja się nigdy nie nauczę!" / "To dla mnie zbyt trudne!". Na tym etapie wielu ludzi rezygnuje z wypracowania nowego nawyku / umiejętności.

Kilkadziesiąt pierwszych jazd po mieście to etap świadomej kompetencji - niejednokrotnie człowiek jest przytłoczony liczbą czynności, o których należy pamiętać, kierując pojazdem: miejsce pedałów pod stopą, dzwignia skrzyni biegów, lusterka boczne, kierunkowskazy, kilkanaście wskaźników na desce rozdzielczej... Dopiero po setkach czy tysiącach przejechanych kilometrów pojawia się błogi etap nieświadomej kompetencji. Sprawnie kierujesz samochodem, nie myśląc o wykonywanych właśnie czynnościach.

Czuję się zachęcony przez przykład Apostoła Pawła do zmieniania swoich przyzwyczajeń na lepsze i do tego, by w życiu duchowym, nie chodzić po najmniejszej linii oporu.

Mam nawet pewien pomysł na następny 40-dniowy okres zmieniania nawyków: chciałbym się nauczyć na pamięć choćby jednego rozdziału któregoś z listów Pawła. Może do List do Efezjan? To byłoby coś, co mógłbym robić - zgodnie ze swoim zwyczajem, żeby raz w roku zrobić coś, czego się nie robiło jeszcze nigdy w życiu :).

A Ty - jakie nowe nawyki w sobie rozwijasz w tym roku?

Etykiety: ,

czwartek, marca 05, 2009

Podróż przez Dzieje (16) - Zapasy i rydwany

Dzisiaj kolejny odcinek rozważań na podstawie fragmentu z szesnastnego rozdziału Dziejów Apostolskich w wersji NASB (New American Standard Bible):

"A poszczególne wspólnoty umacniały się
w wierze i rosły w liczbie każdego dnia"


Dz. Ap. 16:5

Jestem przekonany, że większość liderów wśród chrześcijan ewangelicznych z łatwością zgodzi się ze stwierdzeniem, że i dzisiaj taki jest cel stojący przed kościołem lokalnym.

I o ile, choć pewnie różni ludzie mogą mieć różne doświadczenia, umacnianie się w wierze jest w jakimś stopniu zauważalne lokalnie, wzrost liczbowy (a nie tylko jakościowy) dzisiaj w wielu kręgach nie jest specjalnie zauważalny. Nie będę snuł swoich koncepcji na ten temat, bo zajmują się już tym ludzie o ustalonej reputacji, tacy jak Ed Stetzer, George Barna, etc.

Chcę natomiast wykorzystac okazję, jaką stanowi niniejszy cytat, aby odnieśc się do pewnego sformułowania, które czytałem ostatnio. Jeden z krytyków wspólczesnych form docierania do ludzi z ewangelią napisał (cytuję z głowy), że: "przecież Apostołowie nie organizowali zapasów rzymskich ani wyścigów rydwanów, żeby przyciągnąc tłumy. Nie musieli, ponieważ mieli moc Ducha Św., która była najlepszym magnesem dla ludzi".

Trudno się z tym nie zgodzic.

Jednocześnie - nasuwa mi się pewna refleksja. Przyznam otwarcie, że nie mam tak wielkiej miary Ducha, jaką mieli Apostołowie pierwszego Kościoła. Owszem zdarza mi się korzystac z darów Ducha, kilka (może więcej?) osób doznało Bożego uzdrowienia dzięki Bożemu działaniu przeze mnie, a inni rozpoczynali w mojej obecności nowe życie w Chrystusie.

Natomiast - nadal (jeszcze?) nie poruszam się na codzień w takiej mocy Ducha, aby jednocześnie, w sposób planowy, byc w stanie przyczyniac się do jakościowego i ilościowego wzrostu naszej społeczności w Gdańsku. Ubolewam nad tym. I właśnie dlatego potrzebuję "zapasów" i "rydwanów", czyli okazji innych niż duchowe, aby nawiązac kontakt z ludźmi i dzielic się z nimi tym, co jest w moim sercu.

Atrakcyjne dla innych formy dają możliwośc zapracowanym i zestresowanym współczesnym ludziom zatrzymania się i pomyślenia na d tym, co najważniejsze. Jasne, że zamieniłbym je w jednej chwili na pełnię mocy Ducha Św. Ale takiej pełni jeszcze nie otrzymałem w mierze, o której czytam w Dziejach Apostolskich.

Czy zatem miałbym porzucic "zapasy" i "rydwany" całkowicie? Przenigdy! One są środkiem do celu, a nie celem samym w sobie. Tym ostatnim jest przecież rozwój Kościoła - jakościowy i ilościowy. I jeśli ktoś wjedzie do Królestwa Bożego na przygotowanym przeze mnie do jazdy "rydwanie" - czy mam się czuc gorzej od człowieka, który nie zrobił nawet tego, będąc świadomym braku pełni Ducha?

Modlę się o to, by współczesne sposoby pozyskiwania ludzkiej uwagi dla Ewangelii nie były nam potrzebne - by Kościół czasów ostatecznych był jak pierwszy Kościół. W międzyczasie jestem jednak gotów wziąc udział nawet w "konkursie zapasów", o ile przysłuży się to sprawie Chrystusa. I będę to robic - metaforycznie - nie oglądając się na tych, którzy uznają odsłonięte męskie plecy sa widok mało duchowy :).

Etykiety: ,

piątek, lutego 27, 2009

Podróż przez Dzieje (11) - Bogu na przeszkodzie?

Dzisiaj rozważania na podstawie trzech fragmentów z Dziejów Apostolskich w wersji NASB (New American Standard Bible):

"Poszedłeś do nieobrzezanych i jadłeś z nimi"


"Tego, co Bóg oczyścił, nie uważaj za nieświęte, Piotrze"


"...kim jestem, że miałbym stanąć Bogu na przeszkodzie"


Trzy powyższe fragmenty z wersetów 3, 7 i 19 z jedenastego rozdziału Dziejów, pokazują zarzut apostołów wobec Piotra, reakcję Boga na przedmiot zarzutu ("poszedłeś do nieobrzezanych") oraz postawę Piotra na skutek lekcji, którą odebrał od Boga.

Do czasu epizodu Piotra z Korneliuszem, czego dotyczy właśnie ten fragment, kościół chrześcijański nigdy wcześniej nie wychodził do nie-Zydów. Pozostawał w dobrze znanym kontekście judaizmu, z którego się wywodził.

Problem w tym, że Bogu często zależy na tym, abyśmy nie pozostawali długo w "ciepłych kapciuszkach" - w obrębie tego co, znane, bezpieczne przewdywalne. Kiedy jesteśmy we własnym towarzystwie zbyt długo, wśród ludzi tworzy się postawa elitarna: my - tutaj; oni - tam.

Podczas, gdy jak czytamy, Boże oczyszczenie - czyli usunięcie brudu grechu, niewoli, beznadziei, rozpaczy, choroby, etc - rozciąga się nie tylko na "tutaj", ale - może przede wszystkim, na - "tam". Im prędzej Kościół zdaje sobie z tego sprawę, tym szybciej przestaje być przeszkodą dla Bożych planów - jak w cytowanym tekście przeszkodą taką był Apostoł Piotr.

Jestem zdania, że musimy stale przedefiniowywać to, "co uważamy za nieświęte" - nieustannie szukać obszarów na których nie ma żadnej znaczącej obecności chrześcijan, a w których Jezus czuł się tak dobrze. Nie myślę wyłącznie o więzieniach, szpitalach, czy ulicach. Może nawet bardziej myślę o multipleksach, centrach handlowych, wernisażach, klubach, dyskotekach, pubach, koncertach...

I pewnie znaleźliby się dzisiaj ludzie, którzy mogliby takiej postawie zarzucić, że to przejaw "chodzenia o nieobrzezanych i jadania z nimi". Jeżeli jednak nie chcemy być przeszkodą dla Bożych planów wobec ludzi dookoła nas - trzeba będzie wybrać kogo będziemy słuchać.

Nie wiem jak Wy, ale ja bym się obawiał stanąć Bogu na przeszkodzie :)

Etykiety:

wtorek, lutego 10, 2009

Podróż przez Dzieje (9) - Naturalny wzrost

Kontynuuję czytanie Dziejów Apostolskich w wersji NASB z wielkim zainteresowaniem.

Wcześniejsze odcinki moich przemyśleń na temat współczesnych zastosowań prawd z tej księgi można znaleźć tutaj: pierwszy, drugi, trzeci.

Dzisiaj chciałbym przedstawić Waszej uwadze czynniki wzrostu Kościoła.

"A Kościół w całej Judei, Galilei i Samarii cieszył się pokojem,
budował się wewnętrznie i działał w bojaźni przed Panem,
w strefie komfortu stworzonej przez Ducha Św.
- ciągle rozwijając się liczbowo" (Dz. Ap. 9:31)

W ciągu ostatnich dziesięciu-piętnastu lat napisano wiele książek na temat rozwoju Kościoła jako takiego, ze szczególnym uwzględnieniem rozwoju poszczególnych społeczności lokalnych czyli zborów. Jedni autorzy dzielą się tym, co działało w ich przypadku na skalę lokalną, drudzy wyciągają ze swoich doświadczeń dalej idące wnioski, a jeszcze inni próbują określić i zrozumieć trendy międzynarodowe, czy wręcz cywilizacyjne.

Bardzo lubie czytać takie książki. Uważam, że zawierają wiele cennych rad i pomysłów.

Od czasu do czasu jednak spada na mnie jak grom z jasnego nieba werset taki jak ten zacytowany powyżej. I widzę wtedy wyraźnie - na użytek osobisty, jak i naszej wspólnoty w Gdańsku, że kluczowem do duchowego rozwoju jest... powrót do tego, co działało na samym początku.

W pierwszym Kościele. No właśnie:

Pokój i wewnętrzne zbudowanie - kultura budowania relacji opartych na zaufaniu, docenianiu innych, postrzeganiu ich jako ważniejszych od siebie i własnych potrzeb. Bycie osobą budującą, motywującą i zachęcającą innych, czasem nawet bez względu na chwilowe okoliczności życia. Szukanie tego, co "dobre, miłe i doskonałe", jak powiada Pismo w innym miejscu.

Bojaźń Pana - szersze spojrzenie na pytania "Dlaczego tak mam żyć?" / "Po co nam to wszystko?" / "Dokąd to zmierza?". Podporządkowanie swojego życia i ambicji planom Jezusa Chrystusa nie dlatego, że akurat je rozumiem i się z nimi zgadzam (choć na szczęście i tak w życiu bywa), ale dlatego, że ufam Jemu, że te plany są dla mnie i społeczności dobre. Wierzę Bogu, a nie tylko w (istnienie) Boga.

Działanie w strefie komfortu stworzonej przez Ducha Św. - rozpoznanie swoich mocnych stron i rozbudowywanie ich w Bogu. Usługiwanie w ramach wszechstronnych darów, które Bóg daje Kościołowi. Dzielenie się tym co mamy, aby życie innych osób było pełniejsze Boga i piękniejsze. Strefa komfortu, której granice są określane (a z czasem poszerzane) przez Ducha Św. - to odpowiedź na pytanie jakie cele stawia przed nami Bóg. Do kogo (konkretnie) chce nas posłać?

Zdaje sobie sprawę z tego, że każdy z tych trzech obszarów nadawałby się na dłuższe rozważanie :). Dlatego właśnie zachęcam Was, czytelnicy, do dłuższego rozważenia tego zagadnienia w swoim życiu i swoim najbliższym kontekście relacji z ludźmi.

Jestem wdzięczny Bogu za to, co czyni w Gdańsku i na Wyspach Brytyjskich.

Jednocześnie widzę wyraźniej, nad czym, za łaską Bożą, musimy pracować, aby oglądać rozwój i wzrost wszędzie tam, gdzie działają chrześcijanie.

Etykiety: ,

poniedziałek, lutego 02, 2009

Podróż przez Dzieje (5-8): Dwóch magików

Mam wrażenie, że współczesny świat jest pełen magików, którzy na dłużej lub krócej chcą przyciągnąć uwagę ludzi. Fragment Dziejów Apostolskich, który ostatnio czytałem (Dz. Ap. 8:9-11), stanowiący historię zainteresowania się ewangelią magika Szymona, dobitnie to podkreśla.

Czytamy tam tak (w moim własnym przekładzie z NASB):

"A był tam człowiek imieniem Szymon, który praktykował magię, zadziwiając mieszkańców Samarii. Twierdził, że jest kimś wielkim, a wszyscy ludzie mali i wielcy zwracali na niego uwagę, mówiąc: <Oto uosobienie prawdziwej mocy Bożej>."

Celowo pozwoliłem sobie podkreślić dwa sformułowania odnośnie życia Szymona zanim spotkał się on z ewangelią. Tekst mówi o tym, że on "zadziwiał" ludzi, którzy "zwracali na niego uwagę".

Szymon był tym, czym współczesny Hollywood nazywa ONE MAN SHOW.

Do tego stopnia, że mniej zorientowani w tym, co czynił przypisywali jego sztuczkom magicznym pochodzenie od Boga. SKORO czynił takie rzeczy (to że w grę wchodziła siła magii najwyraźniej wielu z jego "kibiców" nie obchodziło), to PEWNIE musiał pochodzić od Boga...

Do czego zmierzam?

Ano, podczas niedawnego wyjazdu na Wyspy jakoś szczególnie odebrałem w duchu pewną prawdę - mianowicie, że w tym wszystkim, czym jestem i co robię, nie chodzi o mnie, ale chodzi o NIEGO. O Jezusa. O to jak On (również przeze mnie) jest w stanie zadziwić współczesnego człowieka, okazać swoją moc, przebaczenie, uleczenie, łaskę. Dotarło do mnie w szczególny sposób na nowo, że to Jezus (również przez moje życie) ma przyciągać uwagę, wywoływać refleksje, skłaniać do zmiany postępowania...

Miewam takie dni, kiedy bywam jak ten Szymon-magik. Wydaje mi się, że potrafię sam z siebie wykrzesać coś, co zadziwi. Włączam moduł One Man Show i oczekuję, że Duch Święty będzie to błogosławił. Cóż za porażka ;).

Nie potrafię zadziwiać ludzi. Nie chcę potrafić. To Jezus ma zadziwiać. I jeśli tylko usunę się na bok - On to będzie czynił. Tak jak robił to do tej pory. Taka nadzieja przyświeca mi z tego fragmentu Dziejów Apostolskich :).

Wcześniejsze odcinki Podróży przez Dzieje można znaleźć tutaj: część pierwsza, część druga.

Etykiety: ,

piątek, stycznia 23, 2009

Podróż przez Dzieje (3-4): Wzrok, który uruchamia mowę

Moja podróż przez Dzieje Apostolskie (wersja NASB) trwa. Kilka dni temu dzieliłem się trzema pytaniami, dzisiaj kolejne refleksje z lektury:

"I na podstawie wiary w Jego imię, to właśnie imię Jezusa wzmocniło człowieka,
którego tu widzicie i znacie, a wiara, która pochodzi od Niego dała mu zupełne zdrowie, jak sami widzicie".
(Dzieje Ap. 3:16)


"A my nie możemy przestać mówić o tym,

co widzieliśmy i usłyszeliśmy". (Dzieje Ap. 4:20)


Pierwszy cytat pochodzi z fragmentu o uzdrowieniu chromego człowieka w obecności Piotra i Jana, drugi - o ich reakcji na naciski żydowskiej Rady, by przestali zwiastować Dobrą Nowinę.

Jakoś łączą mi się te dwa urywki w jedną całość, która koncentruje się wokół tego co widzimy i słyszymy oraz jak bardzo to uruchamia to, o czym mówimy.

Jestem przekonany, że w dużej mierze mamy wpływ na to, co będziemy widzieć i słyszeć. To jest nasz wybór - co oglądamy, jakiej muzyki słuchamy, na co patrzą na ulicach nasze oczy zanim odwrócimy wzrok.

Podobnie jest w życiu duchowym - możemy podjąć decyzję, aby w pierwszej kolejności starać się widzieć i słyszeć to co Boże, co dobre, miłe i doskonałe. Taka decyzja nie oznacza całkowitego wyrwania się ze świata wokół nas, tylko nastrojenie zmysłów, aby najpierw przyjmować Bożą perspektywę. Często oznacza to nie tylko czytanie, ale i rozmyślanie nad Bożym Słowem, mówienie o sobie i innych w kategoriach w których wypowiada się Biblia, poszukiwanie w niesprzyjających często okolicznościach czegoś, co może współpracować ku dobremu.

Dlaczego jest to takie ważne?

Bo to czego słuchasz i na co patrzysz przełoży się prędzej czy później na sposób myślenia i mówienia. A słowa mają moc - jak mówi Biblia: "mogą dać życie lub życia pozbawić".

Piotr i Jan w niemożliwej sytuacji z człowiekim chromym od urodzenia widzieli Bożą możliwość uzdrowienia. I kiedy tak się stało - nie mogli o tym nie mówić innym.

Modlę się o to, aby mój i Twój duchowy wzrok i słuch były wypełniane Bożą wiernością w obalaniu niemożliwego w naszym życiu. Abyśmy doświadczali Bożych przełomów, uzdrowień, wyrwania z nałogów. Bo właśnie wtedy nie będziemy mogli przestać mówić o tym, co widzieliśmy i usłyszeliśmy na temat żywego Jezusa Chrystusa i Jego mocy.

I będzie to nam przychodzić tak naturalnie, jak oddychanie :).

Etykiety: ,

niedziela, stycznia 18, 2009

Podróż przez Dzieje (1-2): Trzy pytania

W czasie obecnego postu 40-dniowego, czytam ze szczególną przytomnością umysłu Dzieje Apostolskie. Korzystam z przekładu New American Standard Bible (NASB).

Jeżeli chcecie, będę się dzielił z Wami swoim nowymi spostrzeniami. Jeśli nie chcecie, po prostu przeskoczcie do notki wyżej / niżej:


"I jak to jest, że każdy z nas słyszy ich (Apostołów i uczniów wypełnionych Duchem Sw. w dniu Pięcdziesiątnicy) mówiących w naszych naturalnych językach?" (Dz. Ap. 2:8)

Ze szczególną mocą dotarło do mnie ostatnio, że Kościół wypełniony Duchem Św. jest uzdalniany przez Niego do tego, aby mówic językiem każdej kultury, każdego narodu, każdej epoki. Za kązdym razem potrzebne jest zatem, abyśmy szukali "języka" rozumianego przez wspólczesnych nam ludzi. Często powtarzam, że przesłanie pozostaje takie samo, ale środki komunikacji trzeba regularnie dostosowywac do tego, co zrozumiałe dla współczesnego człowieka.

Bardzo wielką zachętą jest dla mnie to, jak często sam Jezus korzystał z metafor, porównań, obrazów. Duża częśc z nich pochodziła z języka rolniczego, który był świetnie rozumiany przez Jemu współczesnych.

Myślę, że zadaniem Kościóła chrześcijańskiego dzisiaj jest to, aby upewniac się regularnie, czy nasz przekaz - Dobra Nowina dla każdego człowieka - jest przez nam współczesnych rozumiany.


"I (ludzie) byli zdumieni, pytając siebie nawzajem,
c
o to może oznaczac?
" (Dz. Ap. 2:12)

Spróbuję wyrazic tę myśl w sposób pozytywny - myślę, że bylibyśmy w stanie osiągnąc znacznie więcej dla krzewienia Ewangelii, gdyby to, co robimy ze wspólnotach, a może i przede wszystkim poza nimi wywoływało zaciekawienie przypatrujących się temu ludzi. Dla mnie, nie ma gorszej sytuacji niż to kiedy sposób w jaki ludzie wierzący wpływają na otoczenie jest nudny i przewidywalny. Nie prowadzi do zdumienia, ba nawet zaciekawienia.

A przecież życie w pełni Ducha powinno byc zachęcające i inspirujące, powinno zmieniac duchowy klimat wokół nas.

Taki cel przyświeca nam podczas wyjazdów misyjnych do UK. Kiedy usługujemy ludziom na różne sposoby, jest okazja do tego, aby zaciekawieni naszymi bezinteresownymi motywacjami zapytali dlaczego to robimy. A takie pytanie zawsze daje możliwosc udzielenia odpowiedzi o tym, co Bóg dla nas uczynił i czego oczekuje.

Modlę się o to, aby współczesne kościoły ewangeliczne działały na zewnątrz w taki sposób, aby prowadziło to do zdumienia ludzi i tego, by zadawali sobie pytania. Odnośnie życia, Jezusa, przyszłości, wieczności...


"A kiedy to (Ewangelię) usłyszeli, te słowo dotknęły ich
do głebi serca, tak że pytali Piotra i pozostałych Apostołów:
"Bracia, co mamy czynic?" (Dz. Ap. 2:37)


Ciekawe, że ludzie słuchający kazania Piotra zadali sobie to samo pytanie, na które wcześniej musieli sobie odpowiedziec Apostołowie. Wiedząc to, co wiemy na temat Syna Bożego - co mamy z tym czynic? Nie przestaje zadziwiac mnie, że w jednej z przypowieści ewangelicznych, Pan odzywa się do dobrego sługi, który pomnożył otrzymane talenty: "Dobrze zrobione, sługo dobry i wierny". Nie - dobrze pomyślane, nie - dobrze przemodlone, nie - dobrze przygotowane, ale - dobrze zrobione.

Jestem zdania, że Kościół ma znacznie więcej do zrobienia w świecie niż to jeszcze dzisiaj widac. Znacznie więcej.

Chcę, aby moje życie stanowiło odpowiedź na to wyzwanie.

Etykiety: ,