środa, lutego 28, 2007

"Gdzie", a nie "czy"

Bóg ostatnio bardzo wyraźnie do mnie mówi, o tym, że każdy chrześcijanin musi kiedyś w życiu zacząć zadawać Bogu pytanie "gdzie" ma się udzielać w zakresie misji, a nie "czy" ma się udzielać w ogóle.

Wielki Nakaz Misyjny ("Idźcie na cały świat i głoście ewangelię...") dotyczy wszystkich chrześcijan bez wyjątku. Na szczęście dobry Bóg daj nam wybór: mamy do dyspozycji Jerozolimię, Judeę, Samarię i krańce ziemi. To oczywiście tylko metafora. Chodzi o naszą najbliższą okolicę (rodzina, sąsiedzi, współpracownicy, koledzy), region (osiedle, miasto, województwo), kraj (przykładowo, Polska) czy wręcz cały świat.

Coraz częściej spotykam się też ze zdaniem osób, które dotąd chyba nie czuły specjalnego powołania misyjnego, że Bóg porusza w nich "misyjną strunę". Albo wręcz sytuacja życiowa, w której się znaleźli budzi w nich tę nieznaną Bożą strunę. Niedalej jak wczoraj dowiedziałem się o bratankach mojej żony (Marcie i Tomku), którzy właście doznają Bożego poruszenia w Irlandii. I nie są w tym osamotnieni - Bóg budzi polskie chrześcijańskie serca do zwiastowania ewangelii bez względu na strefy czasowe, czy szerokości geograficzne.

Może z czasem będzie okazja do współpracy z Martą i Tomkiem? Bardzo bym tego chciał.

A póki co, potwierdziliśmy właśnie wizytę Chezza i Stewarta u nas w Gdańsku w dn. 14-15 kwietnia, br. Prawdopodobnie podzielą się świadectwem, a może nawet Chezz usłuży Słowem Bożym?

Pięknie - wygląda na to, że zaczyna się zaczynać :). Szukajmy wspólnie, czytelniku, odpowiedzi na pytanie "gdzie?". To znacznie lepsze pytanie, w biblijnych kategoriach, niż pytanie "czy?".

Etykiety: , ,

niedziela, lutego 25, 2007

Yes yes yes

Chwała Bogu!

Misja wśród Polaków w Wielkiej Brytanii dostała w sobotę późnym wieczorem "zielone światło" do realizacji jako jeden z projektów misyjnych naszej społeczności! Nie chciałbym używać wielkich słów, ale jakoś przez skórę odczuwam, że to wielka chwila dla tego projektu.

Od tej pory zacznę już działać oficjalnie, przygotowując grunt pod pierwszy wyjazd misyjny, mam nadzieję, że wczesnym latem tego roku. A propos, przyjazd Chezza ze zboru w Newton-Aycliffe przesunie się na kwiecień najprawdopodobniej. Niestety, ale moje wyjazdy służbowe pokrzyżowały dzielny plan poznania się w połowie marca.

Co się odwlecze jednak... Jestem dobrej myśli.

Jak powiada Ian Green: "Jeśli Jezus powiedział Ci, że masz coś robić, musisz to robić bez względu na to, czy będziesz miał w tym efekty czy nie". To jedna z najpiękniejszych rzeczy w Królestwie Bożym, kiedy prowadzeni przez Ducha Świętego i w odpowiedzialności przed ludźmi, możemy realizować to, co Bóg składa w naszych sercach.

A Ty - gdzie Ciebie Bóg chce użyć?

sobota, lutego 24, 2007

Czas na decyzje

Wygląda na to, że dzisiaj w późnych godzinach wieczornych zadanie decyzja odnosnie tego, jak "szeroko zakrojona", z perspektywy naszej społecznosci, będzie misja, której poswięcony jest ten blog.

Proszę Was o modlitwę - niech wypełni się Boża wola dla tego przedsięwzięcia.

(mam nadzieję napisac więcej na ten temat jutro, jak będzie wiadomo więcej)

środa, lutego 21, 2007

Lata Twojego życia są w Bożym ręku

Autorzy Psalmów (szczególnie Dawid, którego Bóg nazywa człowiekiem według Bożego serca) pięknie piszą o tym, że lata naszego życia są w Bożym ręku. To On darzy nas pełnym błogosławieństwa życiem, to On ratuje ludzkie życie od zguby.

Tylko Bóg wie, jak długo będziesz żył(a), drogi czytelniku i czytelniczko. Gdybyście jednak chcieli sprawdzić, jak bardzo wasza waga, styl życia, sposób odżywiania i poziom stresu wpływa na spodziewany czas życia, polecam taki kalkulator.

Mnie przykładowo wyszło, że jeśli nic nie zmienię (a kalkulator wskazuje dodatkowo w rekomendacjach, co zmienić, żeby żyć dłużej), powinienem dożyć do 75 lat. Z przymrużeniem oka stwierdzam, że zostało mi kolejne prawie czterdzieści lat - o ile oczywiście Bóg nie będzie miał innych planów :). Losy mojego życia są bowiem w Jego ręku.

Choć super byłoby pozostać przy życiu i kontynuować chociażby to właśnie dzieło misyjne, jestem gotowy pójść do mojego Ojca, kiedykolwiek mnie zawoła.

A Ty? Jesteś gotowy na spotkanie z Bogiem, gdybyś już dzisiaj miał przed nim stanąć?

Pomyśl o tym dzisiaj wieczorem, dobrze?

wtorek, lutego 20, 2007

Czego się najbardziej boimy?

Nie powiem, że zupełnie przypadkowo, ale trafiłem na jedną z tysięcy sond na temat tego, czego się ludzie najbardziej boją. Ponieważ ta akurat posadowiona jest na serwisie Yahoo, podejrzewam, że brali w niej udział głównie ludzie młodzi.

Zachęcam do przejrzenia wszystkich odpowiedzi, mnie natomiast najbardziej zainteresowały następujące:

1. Odrzucenie, strach przed nieznanym
2. Zmiana, niepewność
3. Śmierć
4. Konsekwencje własnych decyzji
5. Samotność

Te pięć przewijało się najczęściej (ze śmieszniejszych zwróciły moją uwagę strach przed duchami i Michaelem Jacksonem ;)).

Nie będę się silił na psychologiczne, czy socjologiczne analizy wyników, ale powiem, że jak mówi Biblia, w Chrystusie mamy doskonałą odpowiedź na wszystkie te obawy człowieka. Jezus przyjmuje nas bezwarunkowo, zabiera samotność i wypełnia puste być może wcześniej życie człowieka samym sobą. Zmiana jaka zachodzi w życiu człowieka, w konsekwencji otwarcia się na Boga jest zawsze zmianą na lepsze, na inne - zmianą, która zachodzi nie tylko w świecie widzialnym, ale przede wszystkim ma konsekwencje w wieczności.

Nikt, kto przychodzi do Boga poprzez Jezusa Chrystusa i staje się Jego uczniem nie musi się w żaden sposób obawiać śmierci, ani fizycznej, ani duchowej. Jezus zwyciężył śmierć - nikt, kto Jemu ufa (i w tej ufności wytrwa) nie musi obawiać się tego, co wydarzy się po śmierci :).

niedziela, lutego 18, 2007

Forum dyskusyjne GBritain.net

Dzięki serii linków z różnych blogów pisanych przez Polaków na emigracji brytyjskiej, znalazłem forum społeczności internetowej GBritain.net. Pokaźne - o czym świadczy choćby liczba ponad tysiąca ośmiuset zarejestrowanych użytkowników. Z drugiej strony, chyba większość z nich głównie szuka informacji i czyta posty innych, bo licznik postów na dzisiaj zatrzymał się na liczbie nieco wyższej niż 12.300...

Chcę się z czasem zapoznać z ym, czym żyją aktywni internetowo Polacy. Już wstępnie przejrzałem wątek związany z miastami o największej populacji naszych. Gdyby jeszcze udało się dotrzeć do jakichś ewangelicznych chrześcijan w tamtych miejscach, żeby można było w jakiś sposób wspomóc ich pracę...

Wszystko powolutku - damy radę :). A gdybyście mieli informację o jakichkolwiek innych forach dyskusyjnych w UK, dajcie znać, choćby podając link w komentarzu ("Comments") pod tym postem.

O religijności Polaków w Wielkiej Brytanii

Artykuł, do którego link załączam, znalazłem już jakiś czas temu. Autor pisze w nim na temat tego, jak religijni Polacy przyjeżdzający na Wyspy w poszukiwaniu pracy, zmieniają klimat tamtejszych parafii katolickich. Jak się okazuje - często bardzo radykalnie.

Powstają polskie kościoły rzymskokatolickie, na Wyspy przyjeżdza coraz więcej księży, obchodzi się święta i uroczystości kościelne w tradycyjny, znany z naszego kraju sposób. W ten sposób parafia staje się małą ojczyzną - w miarę bezpiecznym miejscem, gdzie można znaleźć krajanów, znaną sobie liturgię oraz pociechę duchową. Wszystko oczywiście w języku polskim, co stanowi niebagatelny argument "za"- szczególnie dla tych osób, które nie potrafią lub nie chcą się komunikować w języku angielskim.

W tym wszystkim budzi się we mnie jedno pytanie - czy w ten sposób, my Polacy, nie kopiujemy tych samych problemów, które mieliśmy w kraju? Nie przenosimy na obcy grunt tych samych postaw? Wad narodowych?

Nie wiem, nie znam jeszcze pełnych odpowiedzi. Ale jedno jest pewne - gdziekolwiek znajdą się nasi rodacy, tam będą potrzebowali Chrystusa, który odmieni ich życie. I jeśli nie znajdą Go we własnych strukturach kościelnych (a nie wszyscy tam trafiają), być może odnajdą Go na ulicy, w rozmowie z kimś z grupy misyjnej z Polski, na kawie, w metrze czy przy posiłku. Dlatego właśnie tak przemawia do mnie możliwość dotarcia do naszych rodaków z Ewangelią.

Pod koniec nadchodzącego tygodnia będzie wiadomo więcej na temat tego, jak szerokie ramy przyjmie projekt misyjny, na potrzeby którego powstał ten blog. Proszę o modlitwę o to, aby Bóg był uwielbiony w realizacji swoich planów, które wkłada w nasze serca.

czwartek, lutego 15, 2007

Dlaczego warto docierać do ludzi z Ewangelią?

Jest takie powiedzenie, że jeden obraz jest wart tyle, co tysiąc słów. W wielu wypadkach to prawda - dlatego najpierw spójrzcie na załączone zdjęcie. Znalazłem je na jednym z blogów misjonarzy pracujących w Brazylii.


Przedstawia ono z lotu ptaka jedną z dzielnic Sao Paolo - miejsca, jak widać, niewiarygodnych kontrastów społecznych. Po prawej stronie mamy luksusową dzielnicę apartamentowców, z prywatnymi basenami na balkonach, kortami tenisowymi i atmosferą życiowego sukcesu. Dzielnicę znajdującą się po lewej stronie zapewne opisać jest dużo trudniej. Bieda, rozpadające się domy (?), a może bardziej przytuliska, brak nadziei na zmianę, zagrożenia, patologie, które znamy z opowieści o brazylijskich slumsach.

Obie dzielnice graniczą ze sobą. Przez mur. Mur, który oddziela życiowych "zwycięzców" od "pokonanych". Przed laty w podobny sposób o Berlinie Zachodnim śpiewał Kazik z Kultu:

Moja ulica murem podzielona, świeci neonami prawa strona,
Lewa strona cała wygaszona, zza zasłony obserwuję obie strony...
Nie jestem w stanie do końca wyobrazić sobie jak twarde trzeba mieć serce, żeby zamieszkać w budynku po prawej stronie i codziennie wychodzić na balkon, udając, że się nie widzi ludzkich dramatów tuż za murem. Podobnie jak nie jestem w stanie ogarnąć tego, jaką zawiść, a może i nienawiść u tych po lewej stronie wywołuje konieczność życia przez ścianę z ludźmi, których na wszystko stać. Przecież to tak bardzo podsyca niepokoje społeczne w krajach, gdzie podobne anomalie występują obok siebie.

Dlatego właśnie warto do ludzi docierać z Ewangelią. Do tych po lewej i do tych po prawej stronie muru. By pokazać tym pierwszym, że jest nadzieja na inne, nowe życie; a drugim uświadomić, jak bardzo potrzebują tego, który "buduje nam w niebie dom na wieczne czasy". Obie te grupy społeczne są zagubione - dlatego cieszę się, że są na świecie chrześcijanie, którzy zwiastując Ewangelię o dobrym Bogu, obalają mury właśnie w Brazylii. Przede wszystkim te, które dzielą człowieka od Boga, ale przy okazji również te, które oddzielają nas samych od innych.

(więcej na temat misji w Brazylii - w języku angielskim - można poczytać tutaj: Misja w mieście Salvador, misja Valerie i Russella, rodzina Comingsów.)

środa, lutego 14, 2007

Nietypowe Walentynki

Ciekawe, że czego człowiek nie wymyśli (i uważa za oryginalne), Bóg już dawno w swojej miłości obmyślił, zrealizował i czeka na efekt "Surprise!", kiedy Ty i ja wreszcie otworzymy oczy, aby to zobaczyć.

Dzisiaj Walentynki - dzień, w którym zamiast wysyłać bzdurne serduszka, czekoladki, e-kartki, czy co tam jeszcze, lepiej jest przyjrzeć się niezwykłej ofierze miłości, jaką dla nas złożył Bóg. To on właśnie "posłał" nam najlepszy prezent - swojego syna. Jego prezent nigdy nie traci na wartości, nie płowieje, ani nie wychodzi "z mody".

Mam nadzieję, że należysz do ludzi, którzy przyjęli wiarą nowe życie, które Jezus ma dla Ciebie. To najlepsze, co możesz zrobić w te Walentynki. A kiedy już dotrze do Ciebie, że przez swój krzyż (a Twoją decyzję) Jezus przebaczył wszystkie Twoje grzechy, spotkajmy się razem w drodze do tych, którzy jeszcze o tym nie wiedzą.

Bez względu na to, jak trywialnie może to zabrzmieć akurat dzisiaj - musimy okazywać światu dookoła nas Bożą miłość. Również we wszystkie pozostałe dni lutego :). I każdego innego miesiąca.

wtorek, lutego 13, 2007

Miejsca, które warto zobaczyć: Times Square Church

Dużo słyszałem i czytałem na temat zboru pastora Davida Wilkersona na Times Square w Nowym Jorku. To człowiek wielkiej wiary i wielkiej pokory, w tej chwili dobiegający już pewnie siedemdziesiątki. Sprawdzony i wytrwały w boju o serca ludzi na ulicach (i pod nimi, na stacjach metra) Wielkiego Jabłka.

Dopiero jednak w tę niedzielę miałem przyjemność po raz pierwszy odwiedzić to historyczne dla wielu zielonoświątkowców miejsce. Poniżej krótki reportaż zdjęciowy z popołudniowego nabożeństwa - mam nadzieję, że chociaż w małym stopniu oddaje atmosferę społeczności. Siłą rzeczy bardzo różną od naszej, gdańskiej - ale równie inspirującą.

Powyżej: fronton budynku tego międzynarodowego zboru (kilkadziesiąt różnych narodowości, ludzie różnych ras, jak to w Nowym Jorku). Pierwszy z prawej to Łukasz, bratanek mojej żony, który wraz z rodziną mieszka od prawie roku w tym mieście.

Kaplica zboru mieści się w zaadaptowanym do celów zborowych byłym budynku teatru broadwayowskiego. Krzesełka i ustawienie sali "kinowe", ale widoczność z miejsca, w którym udało nam się usiąść - znakomita. Siedziałem na dole, mniej więcej w dwudziestym rzędzie. Jak zobaczycie na zdjęciach poniżej, drugie audytorium stanowią miejsca balkonowe.

Oprócz tego w tym kilkupiętrowym budynku znajduje się kilka(naście?) overflow rooms, czyli pomieszczeń w których spóźnialscy, matki z dziećmi, czy osoby wyrażające taką chęć mogą uczestniczyć w nabożeństwach za pomocą telebimu, na którym jest wyświetlany jego przebieg. Mało europejskie, nie? My byśmy chcieli bezpośredniego kontaktu... Z drugiej strony - jak na każde nabożeństwo przychodzi kilka tysięcy ludzi, to tego typu budowla nigdy wszystkich naraz nie pomieści.

Obyśmy w Polsce mieli niedługo takie problemy :).


Mam nadzieję, że widzicie (w centrum zdjęcia) chór młodzieżowy (w tle, za kazalnicą). Bezpośrednio przed nami siedzieli również Słowianie - zdaje się, z którejś z byłych republic radzieckich.

Bardzo mi się podobało tamtejsze uwielbienie. Większość obecnych aktywnie się angażowała, a że duża część sali była rasy nie-białej, już po kilku refrenach zrobiło się dość "swingowo". Tego się właśnie spodziewałem - dużo klaskania do rytmu, głośnych modlitw, swobodnego, ale godnego oddawania Bogu chwały. Uwielbienie nie było długie (ok. 25 min, później dwie pieśni solowe), ale bardzo odświeżające :).

Reporting live from Times Square Church - wasz Harry :)

PS. TSC jest pięknym przykładem zboru misyjnego. Nie tylko historycznie (kto nie czytał jeszcze książki "Krzyż i sztylet" (tutaj polska wersja online drugiej książki o Wilkersonie i jego podopiecznym - Nicky Cruzie) i jakimś cudem uchował się na świecie, niech koniecznie do niej sięgnie). Właśnie na niedzielnym nabożeństwie pastor młodzieżowy (i kaznodzieja tamtego dnia), Patrick Pierre informował o możliwości zapisania się na krótkoterminowe misje. W tym roku członkowie zboru wyruszają m.in. do stanu Alabama, Meksyku, Gwatemali czy Francji. Do wyboru - do koloru.

Jestem przekonany, że w naszym zborze bardzo szybko będziemy mogli postawić samych siebie przed dylematem: GDZIE jechać (na misje), a nie CZY jechać. Dylemat GDZIE, to jeden z piękniejszych duchowych dylematów :).

niedziela, lutego 11, 2007

Moje muzyczne fascynacje

Kilkanaście godzin w drodze na wysokości kilku kilometrów nad ziemią daje dobrą okazję do tego, aby pomyśleć o rzeczach, na które zwykle nie starcza czasu na codzień :). Jedną z takich rzeczy, na które Bóg zwrócił moją uwagę było to, jak niewiele mam zwykle wspólnego z muzyką.

Chyba za rzadko słucham muzyki - nie jestem typem człowieka, który biega po ulicach ze słuchawkami na uszach, nie ściągam plików muzycznych z internetu, a kiedy lat temu chyba dwa kupiłem sobie jakiś mp3-player, służył mi głównie do odsłuchiwania plików z transmisjami z meczów. Szaleństwo! :).

Wczoraj natomiast miałem szeroki wybór muzyki: opera, klasyczna, przebojowe rockowe i pop, plus kilka innych kategorii. Posłuchałem opery - ta muzyka zawsze mnie zatrzymuje w miejscu, zachęca do refleksji (choćby i podświadomej) na temat najważniejszych rzeczy w życiu. Niby nie jestem pasjonatem tego typu muzyki, ale najwyraźniej nie mogę się od czasu do czasu obyć bez *odczuć*, jakie jej słuchanie wywołuje.

Na codzień łapię się na tym, że w samochodzie słucham przede wszystkim nagranych kazań ludzi, którzy mnie najbardziej inspirują do jeszcze pełniejszego życia z Bogiem. Pewnie kiedyś takim osobom jak Ian Green, Danny Guglielmucci czy Steve Hill poświęcę osobnego posta tutaj. Z muzyki uwielbiającej Boga najbardziej odpowiadają mi kręgi MorningStar, w szczególności Suzy Wills (ze znakomitą płytą Simple) i Don Potter.

Wiem, że muszę się muzycznie rozwijać - i jestem pełen werwy, żeby tak czynić. Muzyka, szczególnie chrześcijańska, naprawdę łagodzi obyczaje. Czyni też coś więcej - daje mi energię do patrzenia na życie z Bożej perspektywy.

czwartek, lutego 08, 2007

Wizyta gości z Mattersey Hall

Wczoraj na wieczornym nabożeństwie odwiedziła nas ośmio-osobowa grupa misyjna z Mattersey Hall z Anglii. To oficjalna szkoła biblijna Assemblies of God i miejsce wykuwania chrześcijańskich charakterów i tęgich umysłów.

Brytyjczycy usługują w naszym regionie w szkołach podstawowych z prezentacjami na temat kultury Wielkiej Brytanii. Kontakty z dyrektorami szkół i dzieciakami zawsze dobrze procentują dla ewangelii w przyszłości. Szczególnie, że takich grup może być więcej. Wczoraj wieczorem nasi goście (głównie ludzie młodzi) przedstawili się, zaśpiewali pieśń i poprowadzili grupę studium biblijnego w języku angielskim.

Po nabożeństwie udało mi się porozmawiać z jednym z nich, ma na imię Clive. W sumie potwierdził to, co chodzi mi po głowie - niektóre angielskie społeczności nie mają żadnych możliwości docierania do Polaków, którzy się w ich miastach osadzili. Mam nadzieję, że to co będziemy robić w ramach tej misji, przynajmniej w jakimś stopniu zmieni tę sytuację.

A byłbym zapomniał, odezwał się Chezz :). Niewykluczone, że się jakoś spotkamy w Polsce całkiem niedługo. Chce przyjechać sam, przed przyjazdem całej grupy w czasie wakacji. Będzie się działo :).

A muzułmanie we Francji szukają Boga...

Niesamowite, jakie rzeczy dzieją się, kiedy Kościół Jezusa Chrystusa wyciąga rękę do potrzebujących ludzi wokół siebie (przeczytaj Dzieje Apostolskie 3: 1-8!).

Właśnie poczytałem co nieco na temat muzułmanów, którzy w wielkich liczbach nawracają się do Boga we Francji. Bóg znajduje drogę do ludzkich serc mimo wielkich kłopotów, na jakie ci ludzie się narażają - w wielu środowiskach arabskich za zmianę wiary grozi im, całkiem rzeczywiste, niebezpieczeństwo kary śmierci. Oto co mówi jeden z pastorów, pracujących we Francji w tych środowiskach - Antoine Schluster:
"Bez względu na to, czy chodzi o praktykujących muzułmanów, czy niepraktykujących, nawrócenie na chrześcijaństwo wiąże się dla nich z trudnościami. Po prostu ze względu na to, jak wielki wpływ ma islam na ich codzienne życie. Nawrócony muzułmanin natychmiast doświadcza poczucia zdrady."
Ciekawe, prawda?

Myślę o Polakach w Wielkiej Brytanii - dla ludzi, którzy poznają Jezusa Chrystusa, ta nagła zmiana może być podobną "rewolucją" (często tak bywa), choć pewnie nie wiąże się z zagrożeniem życia i zdrowia :). Nie mogę się doczekać kiedy przekonam się o tym naocznie.

wtorek, lutego 06, 2007

Pytasz, skąd ja mam ten entuzjazm? ;)

JEZUS!

(pamiętacie taką pieśń chrześcijańską sprzed lat?!)

No właśnie - obudziłem się dzisiaj, mrucząc ją sobie pod nosem. Zdawało mi się, jakbym ją sobie podśpiewywał przez całą noc. Piękne :)

To będzie dobry dzień z Jezusem. Czego i Tobie życzę.

poniedziałek, lutego 05, 2007

Ciekawe wrażenia kulturowe

W hotelu, w którym się dzisiaj zatrzymałem osadziła się (z tego co widzę na dłużej) grupa, zdaje się, Uzbeków (nie mylić z ubekami ;)). Właśnie jedzą obok mnie swoją orientalną kolację, podczas gdy ja stukam w klawiaturę wpisując ten tekst.

Zastanawiam się, czasami jadąc samochodem samemu, zastanawiam się głośno, jak to jest wyjechać zupełnie na misje do kraju, który tak bardzo różni się kulturowo od naszego. A przecież są ludzie, Polacy, którzy wyprowadzają się w tym celu na wschód, choćby właśnie do Uzbekistanu... Fascynujący język, to poczucie społeczności, jakie mają ze sobą, wspólny czas przy posiłku po dniu, sądząc po intonacji, pełnym wrażeń.

Dużo ostatnio ogólnie myślę na temat misji, może również dlatego, że z rozpalonymi policzkami czytam archiwum bloga Josha z Kentucky, który najpierw przygotowywał się do wyjazdu, a całkiem niedawno przeprowadził się do Monterrey w Meksyku. Pracuje na campusie studenckim odpowiednika naszej Politechniki. Coś niesamowitego - jeśli chociaż trochę czytasz po angielsku, nie zwlekaj dłużej. To wspaniałe świadectwo Bożego prowadzenia w różnych trudnościach przed i w czasie misji. A z drugiej strony - zadziwia mnie pozytywnie wdzięczność serca Josha - bardzo otwarcie pisze o tym, że jest Bogu wdzięczny za możliwość dzielenia się ewangelią "na całego".

Chciałbym tak kiedyś móc powiedzieć o sobie i swojej rodzinie.

Tymczasem - Wyspy czekają. Ciągle nie mam odpowiedzi od Chezza, który ma przyjechać z pierwszą grupą misyjną do nas do Gdańska już w wakacje. Mam nadzieję, że mail(e) do niego doszły, z tego co wiem, urodził się im synek (gdzieś miałem linka do zdjęcia), więc nic dziwnego, że mają inne sprawy na głowie :).

Dzisiaj wieczorem zamierzam nie poddać się zmęczeniu fizycznemu i trochę poćwiczyć w pokoju. Fizycznie i duchowo. To takie moje zjawisko kulturowe - Bóg daje mi odczuć, że moje ciało i duch muszą być mocne, jeśli mam wyjechać na misje.

niedziela, lutego 04, 2007

Przysiągł Pan i nie pożałuje

Dzisiaj Bóg w szczególny sposób zwrócił moją uwagę na pewien werset z psalmów. Znajduje się on w Psalmie 110:4:
"Przysiągł Pan i nie pożałuje:
Tyś kapłanem na wieki według porządku Melchisedeka"
To Jezus jest tym kapłanem. Podoba mi się to, że Jego Ojciec przysiągł coś i nie pożałuje swojej decyzji. Nie zmieni zdania odnośnie swojego faworyta. Bóg dał ludziom w swoim Synu od razu to co najlepsze w zupełnym stopniu. I nie będzie żałował - bo nikt lepiej nie potrafi dotrzeć do serc ludzi niż ten Arcykapłan, Pan Jezus.

Modlę się o to, żebyśmy wszyscy byli w stanie przedstawiać ludziom potrzebującym nadziei takiego właśnie Jezusa. Kapłana według porządku Melchisedeka, niezależnego od prawa Mojżeszowego. Nie twardego, surowego i wymagającego Boga, ale kochającego Ojca, wychodzącego na przeciw ludzkim potrzebom. Nasz Jezus może odmienić losy ludzi - zarówno tutaj w Polsce, jak i tych, którzy wyjechali za chlebem. Choćby na Wyspy Brytyjskie, gdzie coraz wyraźniej odczuwam - musimy do nich trafić.

sobota, lutego 03, 2007

No to zaczynamy!

Prawdę mówiąc, ten projekt rodził się już od jakiegoś czasu (przynajmniej od drugiej części lata ubiegłego roku), kiedy po jednym z wyjazdów do Wielkiej Brytanii nasz pastor opowiedział o wielkiej potrzebie pracy misyjnej wśród Polaków.

Jak się okazuje, w niektórych miejscowościach nasi rodacy stanowią sporą część populacji. A chrześcijanie z lokalnych społeczności, choćby nawet i chcieli (a chcą!) nie są w stanie dotrzeć do tych Polaków, których oddziela od nich bariera językowa. W końcu nie wszyscy nasi wyjeżdzają na wyspy z nawet podstawową umiejętnością porozumiewania się, bo i nie wszystkim angielski jest w pracy szczególnie potrzebny.

Kiedy dotarło do mnie, że jeden z angielskich pastorów dosłownie prosił o to, by ktoś z Polski przyjechał do jego miasta z misją ewangelizacyjną, by wspomóc lokalny zbór w docieraniu do licznych Polaków, coś we mnie pękło. Bóg zaczął poruszać czułą strunę w moim sercu - a co jeżeli to MY właśnie mamy do nich dotrzeć?

Do tej pory, być może, używaliśmy argumentów ekonomicznych ("nie mamy na to pieniędzy!"), albo językowych ("ilu z nas jest w stanie się porozumieć po angielsku!"), teraz takich barier nie ma. Loty tanimi liniami do wielu miast w Wielkiej Brytanii kosztują czasem mniej niż bilet na pociąg do Krakowa i z powrotem, a i w rozmowach z Polakami bariery językowej przecież nie ma :). A co jeżeli ta myśl o ewangelizacji wśród Polaków na wyspach pochodzi od Boga? A co jeżeli Bóg pomoże nam w realizacji planów, które złożył w naszych sercach?

Przystępuję do wstępnych przygotowań z wielkim entuzjazmem, muszę powiedzieć! Częścią tego projektu misyjnego jest też informowanie różnych grup ludzi na temat tego, jak można pomóc docierać do naszych rodaków. Stąd ten blog. Mam nadzieję zachęcić Cię, czytelniku, najpierw do modlitwy o tę sprawę, a w przyszłości może do aktywnego udziału?

W końcu nic tak nie odmienia życia człowieka jak wyjazd na misję, prawda? :)