Co ich wszystkich łączy? Wszyscy znaleźli się w Irlandii Północnej i wszyscy zapragnęli rozpocząć tam służbę ewangelizacji wśród rodaków Nazywają siebie chrześcijanami Łukasz jest kierowcą vana. Szczepan pracuje w biurze pośrednictwa nieruchomościami, a jego żona Kamila pracuje w szkole. Przemek jest grafikiem komputerowym w chrześcijańskim studiu telewizyjnym w Belfascie, a Krzyś spawaczem. Mariusz pracuje w domu starców, a Kasia wychowuje z mężem Sławkiem czwórkę dzieci. Pochodzą z różnych miast Polski, a nawet z różnych Kościołów. W ich szeregach są baptyści, zielonoświątkowcy, wierni z Kościoła Ewangelicznych Chrześcijan, a ostatnio nawet nawrócił się świadek Jehowy. Co ich wszystkich łączy? Wszyscy znaleźli się w Irlandii Północnej i wszyscy zapragnęli rozpocząć tam służbę ewangelizacji wśród rodaków. Najpierw spotykali się na grupkach domowych i poznawali innych wierzących, którzy również wyjechali „za chlebem”. Wspólne modlitwy, studiowanie Biblii i uwielbienie we własnym gronie przestały im już wystarczać. Marzyli o tym, by wyjść z Ewangelią do rodaków na emigracji. I tak we wrześniu ubiegłego roku powstał w miasteczku Lisburn pod Belfastem pierwszy polskojęzyczny zbór w Irlandii o nazwie Polish Mission Church, założony przez grupę rozkochanych w Bogu młodych liderów z Polski. Ze względu na polityczne i pejoratywne zabarwienie słowa „protestantyzm” w Irlandii Północnej nie chcą nazywać siebie protestantami. Nazywają siebie chrześcijanami. Pierwsze kroki To na pewno kościół nieszablonowy. Można tam spotkać baptystę, zielonoświątkowca, byłego świadka Jehowy, katolika; wypić herbatę z wybitnym znawcą Starego Testamentu, w tygodniu przyjść na mecz piłki nożnej. Mowa tu o zborze założonym przez młodych ludzi, który pragnie zwiastować Słowo Boże i miłość Jezusa w uczynkach. Dlaczego młody? Średnia wieku starszych zboru to 27 lat, a kościół istnieje zaledwnie rok. Zaczęło się od tego, że trzech chłopaków przyjechało do pracy z rozdartymi sercami, ponieważ opuścili swoje kościoły i służby w Polsce. Bez wsparcia rodzin i przyjaciół czuli się osamotnieni w nowym otoczeniu. Wierzyli jednak, że Pan Bóg ma tam dla nich swój plan. Nie chcąc się poddawać ani zniechęcać, regularnie modlili się razem o to, by móc być używanymi przez Boga. Pragnęli być wierni w małym i krok po kroku chodzić w posłuszeństwie. Pan zaskoczył ich swym cudownym prowadzeniem i błogosławieństwem, dzięki któremu zbór ciągle wzrasta. Ewangelizacja i koszykówka Obecnie co dwa tygodnie spotykają się na niedzielne nabożeństwa w kaplicy zaprzyjaźnionego zboru irlandzkiego, a grupki domowe odbywają sie już w paru różnych miejscach wyspy. Powstała muzyczna grupa uwielbieniowa „Free to be”, która po pierwszym występie na antenie chrześcijańskiej telewizji, często jest zapraszana do prowadzenia uwielbienia lub grania chrześcijańskich koncertów w innych zborach. Niedawno zespół ten został zaproszony do dania koncertu w kościele katolickim. Zbór organizuje liczne spotkania integracyjne i wycieczki. Wigilia przy wspólnym stole, Sylwester, nawet kultywowanie polskości w postaci zabaw na Śmigus-Dyngus, a ostatnio integracyjny piknik majowy dla Polaków i Irlandczyków – liderzy starają się jak mogą, by pogłębiać relacje między ludźmi w kościele. Każdy pretekst, każda okazja jest również sposobnością do tego, by otwierać się na nowe osoby, przyciągać je ciekawymi pomysłami, a przy tym zwiastować im Dobrą Nowinę. Na obczyźnie, o dziwo, Polacy są o wiele bardziej otwarci na słuchanie Ewangelii. Po pierwsze jest to spowodowane tym, że są tam skonfrontowani z protestantyzmem jako zjawiskiem społecznie akceptowanym. Nikt nie nazywa już tam innych wyznań „sektami”, wręcz przeciwnie, wszelka podejrzliwość ustępuje miejsca ciekawości i chęci zapoznania się z nieznanym. Po drugie Polish Mission Church jest dla Polaków formą identyfikowania się z własną narodowością. Tu mogą posłuchać kazań w języku polskim, uczestniczyć w życiu towarzyskim i nawiązywać nowe przyjaźnie, a w weekendy pograć w koszykówkę. To właśnie poprzez relacje najwięcej osób decyduje się na świadome oddanie życia Chrystusowi. Obserwowanie wierzących w różnych okolicznościach oraz spotykanie się z nimi kilka razy w tygodniu sprawia, że ludzie pragną oddać swe życie Bogu, bo dostrzegają ogromną pustkę, którą tylko On może wypełnić. Darek właśnie tak się nawrócił, ponieważ przebywając często z wierzącymi ze zboru zapragnął żyć takim życiem, jak oni żyją. Zdarzyło się już też wiele cudownych sytuacji zaaranżowanych przez Pana Boga, gdy ludzie sami przychodzili, by usłyszeć więcej o Bogu, bo gorąco pragnęli się nawrócić, gdy dzwonili po pomoc duchową i oddawali życie Bogu. Członkowie PMC stosują nieszablonowe metody ewangelizacji. Jacek został pozyskany dla Kościoła przez to, że gdy wychodził z dyskoteki, czekał tam Przemek z herbatą i ciepłym słowem. Łukasz głosi Ewangelię przy przywożeniu ludziom mebli. To piękne, że wyjeżdżając w poszukiwaniu nowej pracy ludzie ci mogą odnaleźć nowe życie. Wierzący Polacy mają wsparcie i przychylność irlandzkich braci i sióstr, którzy są bardzo otwarci na współpracę z polskojęzycznym kościołem. PMC współpracuje również z organizacjami polonijnymi. Członkowie Polish Mission Church pragną, by ich zbór był „Rodziną, Szpitalem i Armią”. Szpital to miejsce, gdzie każdy może przyjść ze swoimi ranami i chorobami, by szukać uzdrowienia i uleczenia. Wiemy, że nie ma ludzi, którzy nie potrzebowaliby w jakimś stopniu pomocy. Bóg w szczególny sposób chce używać do tego swojego Kościoła i siły wspólnej modlitwy, zachęcania się i budowania, duchowej walki o siebie nawzajem. To On nas uwalnia i leczy, pragnie, byśmy jako Jego dzieci, usługując sobie poprzez wzajemną miłość i troskę doświadczali uzdrowienia naszych ran. Jako wierzący ludzie jesteśmy również Bożą Armią, która walczy o życie ludzi wokół, pragnąc przyprowadzić ich do Tego, który może im dać odkupienie, zbawienie i życie wieczne. Bycie w Bożej Armii wymaga poświęcenia, czasu i oddania się do całkowitej dyspozycji Boga oraz gotowości do przyjmowania Jego rozkazów. Polish Mission Church chce również stworzyć prawdziwą Bożą Rodzinę, ponieważ jego członkowie pragną, by łączyły ich głębokie, autentyczne relacje. Jako że liderzy zboru mieszkają blisko siebie, przebywają ze sobą na co dzień, pielęgnując w ten sposób swoje relacje oraz budując jedność między sobą poszukują wspólnie Bożego prowadzenia i Jego kierunku dla zboru. Wspólnota ta to nie tylko bracia i siostry, to w tym przypadku po prostu najbliżsi przyjaciele. Razem przygotowują nauczanie i modlą się o Bożą wizję na każde nabożeństwo, przygotowują pieśni na uwielbienie. Razem jedzą posiłki, robią zakupy i grają w koszykówkę. Ja sama, podczas kilku moich tam odwiedzin, osobiście doświadczyłam tego, jak mocne są więzy ich przyjaźni. Przekonałam się również o tym, z jakim entuzjazmem starają się wykorzystać każdą okazję, by dotrzeć z Ewangelią do napotykanych Polaków. Sama wyczekuję dnia, gdy już na stałe stanę się częścią tej rodziny i wraz z moim ukochanym, już wtedy mężem, będę służyć w tym jeszcze nielicznym, ale wiernym Bogu i oddanym Mu kościele. Wierzę, że gdyby Pan Jezus przyszedł dziś, mógłby powiedzieć do tego zboru: Znam uczynki twoje, oto sprawiłem, że przed tobą otwarte drzwi, których nikt nie może zamknąć; bo choć niewielką masz moc, jednak zachowałeś moje Słowo i nie zaparłeś się mojego imienia (Obj 3:8). Przemek Feliga, kaznodzieja i członek Rady Starszych w PMCCzym dla mnie jest PMC? To grupa osób, która dzięki Bożemu „zbiegowi okoliczności” znalazła się w tym samym miejscu i czasie. Bóg w swym niezwykle dla nas ekscytującym planie zebrał w jednym miejscu ogromny duchowy potencjał i kreatywność, z czego stworzył kościół, o jakim zawsze marzyłem: pełen serc chętnych do służby, pragnących wprowadzać Jezusa w życie innych ludzi i szukających przede wszystkim Królestwa Bożego. Wierzę, że Bóg ma niezwykły plan dla tego kościoła, o którym aż boję się myśleć, gdy patrzę na to wszystko, co wydarzyło się do tej pory, a czego nigdy nie byłbym w stanie sobie wyobrazić, nawet w najśmielszych marzeniach.
Na jakim etapie jest PMC? Myślę, że cały czas na etapie budowania i wzrostu. Szukania Bożej woli w życiu indywidualnym, jak i życiu całego ciała - kościoła. Wydaje mi sie, że na razie ciągle jesteśmy na etapie wczesnego dzieciństwa, gdzie uczymy się, co to znaczy chodzić razem w jedności jako jedno ciało, którego głową jest Chrystus. Łukasz Nowicki, lider uwielbienia w PMC Czym dla mnie jest PMC? Biorąc pod uwagę niewielką liczbę czynnie działających chrześcijan w Północnej Irlandii, jest to grupa komandosów, która pod dowództwem Jezusa chce przeprowadzić masowe odbijanie jeńców na wyspie. Największe wyzwanie życia w Irlandii? Czas! Świat dorosłych, czyli ten, który teraz poznajemy, chce nas ograbić z czasu kontemplacji, modlitwy, refleksji, odpoczynku. Znalezienie odpowiednich proporcji na wszystko to prawdziwe wyzwanie i odpowiedzialność. Kamila Cackowska, żona lidera PMC i nauczycielka w irlandzkiej szkole. Na jakim etapie jest PMC? To etap poznawania się. Chodzi mi o takie poznawanie, które powoduje otwarcie serc. Gdy serca się otwierają, przychodzi ufność. Gdy przychodzi ufność i czujesz obok siebie czyjąś obecność, wtedy potrzeba twojego bezpieczeństwa jest zaspokojona i wtedy ty możesz kogoś tym bezpieczeństwem obdarzyć. Największe wyzwanie życia w Irlandii? Trudno mi jest przestawić się na irlandzkie myślenie, by zawsze odpowiadać „OK”, kiedy ktoś się spyta: „How are you?”. |