środa, stycznia 21, 2009

OT: Jeszcze o Marku Battersonie i National Community Church

Chciałbym wykorzystać dynamikę przynajmniej dwóch rozmówców, którzy ostatnio pojawiają się w komentarzach na blogu (pozdrowienia dla Jamesa i j23, może jeszcze się ktoś pojawi) i zapytać Was czytelnicy o opinię odnośnie tego, czy model kościoła wielolokalizacyjnego, np. taki jaki obowiązuje w National Community Church w Waszyngtonie (pastor Mark Batterson), mógłby się przyjąć w Polsce.

Zachęcam do lektury tego, jak oni to robią, ale najkrócej:

1. Jest to jedna wspólnota, która spotyka się w czterech-pięciu miejscach równolegle na weekendowych nabożeństwach

2. Kazanie wygłoszone live na nabo w sobotę wieczorem jest nagrywane na DVD i wszystkie lokalizacje niedzielne mają kazanie z odtworzenia DVD. Rozumiem, że uwielbienie jest live wszędzie.

3. Kościół spotyka się w salach kinowych multipleksu na stacjach metra w rejonie DC oraz we własnej kafejce.

4. Duży nacisk położony jest na interaktywność i nowoczesność przekazu (sesje pytań i odpowiedzi w niektóre weekendy po kazaniu, multimedia, oprawa graficzna wideo, etc).

Pytanie: czy to fenomen kulturowo charakterystyczny dla Ameryki, czy też dajmy na to w Europie widzielibyście możliwość korzystania z takiego modelu? Czy w Polsce kino multipleksowe jako lokalizacja na kościół to raczej przejaw braku smaku czy sposób na docieranie do ludzi tam gdzie oni są? Co sądzicie o kazaniach z odtworzenia?

Odpowiedzi na inne niezadane pytania (ale w temacie!) równie mile widziane.

Otwieram dyskusję :)

Etykiety: ,

9 Comments:

At 8:11 PM, Anonymous Anonimowy said...

ciekawa koncepcja kościoła.
Jest to jak najbardziej ok ... w USA, nigdy nie sprawdzi sie w Polsce. Dlaczego?
Bo w naszym kraju słowo koscioł ma tak pejoratywne znaczenie, że bez wzgledu na denominacje, wszystkim kojarzy sie tak samo: stabilna budowla w stałym miejscu.
I od razu tutaj odpieram zarzut, ze dotyczy to tylko Kościoła Katolickiego, gdyż niemalże wszyscy ewangeliczny mówią w niedziele o poranku: "idziemy/jedziemy do zboru" , :-)
Inna kwestia: że amerykanie od zawsze znani byli z misyjnego nastawienia, zaś my lubimy "swoje kościoły" .
Oczywiscie, od kacji do akcji jesteśmy skłonni zrobić "wybryk misyjny" większy, bądz mniejszy, najfajnie to zagranicą, bo tak najłatwiej i przyjemnie jest (z całym szacunkiem dla autora blogu), ale już zaangażowanie długoterminowe w prace misyjna u podstaw biskupiejgórki...to wyzwanie ponad sily.

Podoba mi sie pkt. 4 "nacisk na interaktywność i nowoczesność" - tutaj tylko westchne, gdyż już za malkontenta niemalże uchodze dopraszając sie dostępności nabożeństw niedzielnych w dziale audio na kzgdansk.org, .... no ale, póki życia póty nadziei.

Swego rodzaju wyzwanie podjął kościoł Armia Dawida spotykając się niemalże w centrum miasta, nieopodal dworca głównego PKP. Czy to zdaje egzamin?
Zależy, jakie kryteria przyjąć
- widzialni i słyszalni są, bezsprzecznie
- ale statystyka wciąz taka sama (wciąż wystarcza miejsca dla wszystkich w tym niewielkim lokalu)

Reasumując: nie daje szans powodzenia czemuś takiemu co zaistniało w Waszyngtonie.

 
At 12:43 PM, Blogger Harry said...

J23,

W kwestii formalnej - kolejny etap pracy u podstaw na Biskupiej Górce rozwija się całkiem prężnie przez ostatnie kilkanaście miesięcy (klub dla dzieci, teraz klub dla młodzieży), więc warto być na bieżąco.

Rozumiem, że możesz się powołać na "parę w gwizdek" z przeszłości działań na BG, ale nie o tym chciałbym rozmawiać.

Piszesz, że ten pomysł nigdy nie sprawdzi się w Polsce... ale w sumie poza argumentem związanym z semantycznym łączeniem słowa Kościół jako z budowlą, nie dajesz żadnego poparcia dla Twojego stanowiska. Chętnie posłucham więcej :).

Przyglądając się temu, co robi Mark Batterson, myślę, że w hipotetycznej Polsce trzeba by w przypadku takiego projektu raczej spodziewać się, że będzie on pociągający jako forma społeczności dla od nasto- do ok 45-latków, a nie dla całościowego przekroju społeczeństwa. Nie spodziewam się, by ludzie w wieku naszych rodziców (powiedzmy 55-60 lat) uznali taką formę zgromadzeń w ogóle za Kościół :).

Poza tym - czym można by mierzyć, czy się uda czy nie uda? Liczbowo (przyrost członko społeczności)? Taka droga wydaje mi się niestosowna specjalnie z racji nowatorskości pomysłu. Mierzyć wpływem na miasto? Liczbą ludzi, którym udało się pomóc? No właśnie.

Ciekawy to temat, pewnie rodzi wiele pobocznych wątków, ale starajmy się trzymać meritum.

Pozdrawiam

Harry

 
At 6:13 PM, Anonymous Anonimowy said...

Wlasciwie pytanie nie do mnie skierowane, tylko do tych co w Polsce...
Jedynie swoje przemyslenia moge przedstawic na temat, ktory nazwe "na ile mozemy z Jezusa zrobic show". Dwa dni temu rozmawialem ze swoim szefem w pracy na podobny temat. Jest szczerze wierzacym i aktywnym chrzescijaninem, nalezacym do bardzo tradycyjnego kosciola protestanckiego. Powiedzial, ze zna rozne "sposoby" przyciagania mlodych, zna koscioly charyzmatyczne, ale on ich nie lubi, zle sie tam czuje, potrzebuje wyciszenia i spiewania psalmow (choc czestokroc do radosnych one nie naleza:). Wiec obserwacja pierwsza, nie kazda forma nabozenstwa dla kazdego.

Na ile mozemy sie posunac w naszych pomyslach na "promowanie" Jezusa? Czytalem o pomyslach organizowania kaplic w supermarketach - no bo jesli w niedziele ludzie spedzaja czas w centrach handlowych, to nalezy do nich wyjsc.
Mark Cahill wpadl na pomysl gloszenia Ewangelii prostytutkom w czerwonych dzielnicach.
Ci tutaj daja przekazy na telebimach na stacjach metra.
Poruszamy sie na cienkiej linie dobrego smaku, ale tez skutecznosci takiego gloszenia Ewangelii. Powinna ona rzecz jasna, byc gloszona w sposob interesujacy i dostosowany do wspolczesnego czlowieka, ale zebysmy przy tym nie zatracili najwazniejszego, bawiac sie w show.
Bylem kiedys na nabozenstwie jednego z bryt. zborow zielonoswiatkowych. Zaczyna sie uwielbienie, wyskakuja jakies panny miedzy ludzi, gdzie tylko jest kawalek miejsca i zaczynaja wymachiwac ogromnymi proporcami. Zachowuja sie jak szalone (opowiadano mi jak raz ktos przypadkiem oberwal drzewcem takiego proporca w glowe w ramach tego entuzjastycznego uwielbienia).
W ogole wygladalo to na jakis chaos. Takie sa wrazenia goscia "z ulicy". A Bog jest Bogiem porzadku. Trzeba zawsze myslec, ze skoro robimy cos publicznie to podlegamy ocenie innych, ktorzy moze inaczej wyrazaja swoja wiare, albo nie maja jej nawet w ogole. Mamy przyciagac, a nie odstraszac.
Nie wiem czy taka forma jaka autor blogu proponuje moglaby przyniesc cokolwiek dobrego w Polsce. Przegladajac co roku roczniki GUSu obawiam sie, ze w Polsce chocby ktos stawal na glowie, to i tak nie przekona tubylcow do Jezusa. Oczywiscie jednostki sie nawracaja i zasilaja polskie zbory, a to oznacza ze warto pracowac i glosic, ale naprawde trudno znalezc drugi tak zamkniety kraj dla Ewangelii jak Polska, gdzie pewnie nawet nie 2% spoleczenstwa powierzylo swe zycie J.CH.
Obawiam sie, ze i telebimy nie pomoga w Polsce.
James
PS. Nie znam sie na tym, ale moze nasze dyskusje mozna jakos wyodrebnic na blogu? Spadaja one wraz z kazda notka i ktos, kto specjalnie nie grzebie w archiwum i nie zaglada do komentarzy nie ma szansy dolaczyc do wymiany pogladow.

 
At 6:46 PM, Anonymous Anonimowy said...

dzieki za bieżące wiadomości. Jak wspomniałem, z rodzimej strony www. moge dowiedzieć sie tylko, ze... 29XII 2007r. startuje klub BiskupiaGórka.

A w temacie, inne przesłanki niepowodzenia takiej akcji:
- finanse (czy stać by było i czy chcielibyśmy wydać na taki cel kase?), według mnie: NIE
- forma (o tym pisze James)
w naszej kulturze ciężko przyjmuje się słuchanie kazań/ewangelii w kinie itp.
- ogólna tendencja "odchodzenia od kościoła", przez co rozumie, ze co raz mniej ludzi uczęszczą do swoich "kosciołów". Dlaczego?
Bo to juz nie ten "kościół" Dziejów Apostolskich pełen mocy.
Zbyt szeroki temat....by rozwijac.

Pytasz, czy mozna mierzyć liczbowo: uda się/nie uda?
Odpowiem tak: bo jest to jeden z mierników powodzenia/nie powodzenia akcji.
Czemu boimy sie podsumowywać pewne pomysły, akcje z perpektywy czasu i uczciwie dawać sobie odpowiedż: czy to był dobry projekt, czy nieudany pomysł przypisywany (jakoby) Duchowi Św.?

Dawnymi czasy byłem bardziej na bieżaco, ale wiem, że amerykanie robią podsumowania swoich projektów, czy to misyjnych, czy innych i jeśli coś nie działa - zaprzestają tego (wspominam ze szkoleń we Wielu)
Za to u nas, jak ktoś "odbierze" wizje (jakoby) od Boga - to realizuje sie to dłuuuugooo, bo przecież "pan" się nie myli i "jak Pan zechce, to ludzie się nawrócą, a jak nie zeche, to znaczy że jeszcze nie czas".
Łatwizna, ale tak jest.

Zastanawiam się, czy ma sens kontynuować, bo przecież to jest blog, a nie forum dyskusyjne.
Wiec moze tyle w tym temacie.Wyraziłem swoje zdanie, a na dyskusje zapraszam na gg/skype.

 
At 9:46 PM, Anonymous Anonimowy said...

Ktos mnie oswieci co to Biskupia Gorka albo Armia Dawida? O czym wy piszecie panowie?
James

 
At 6:26 AM, Anonymous Anonimowy said...

Biskupia Górka - to dzielnica, w ktorej miesci sie Kosciół do którego przynależymy. (http://kzgdansk.org)
Armia Dawida - to jeden z Kościolów w Gdańsku, który ma siedzibę w budynku dworca głównego PKP w Gdańsku
(http://www.armiadawida.pl)

 
At 10:39 AM, Blogger Harry said...

James,

Najpierw sprawa techniczna - blog na bloggerze jest chyba najlepiej przystosowany do przekazywania opinii jednej osoby (autora) z ewentualnymi komentarzami pod poszczególnymi postami. Nie zastąpi forum z możliwością wątkowania tematów i znacznie większą przejrzystością. Stąd i ta dyskusja, będzie stopniowo "zjeżdzac" do archiwów :).

A teraz w sprawach, które poruszyłeś:

1. Nie wiem, czy jest to zauważalne, ale staram się nie przyczepiac "łatek" żadnej z denominacji chrześcijańskich. Wierzę, że każda z nich ma do wykonania pewne zadanie w Bożym Kościele. Dlatego prośba abyś powstrzymał się od krytykowania ruchów/denominacji. Na to nie ma na tym blogu zgody.

2. Nie uważam, żeby umowny "model Battersona" o którym tutaj rozmawiamy miał się stac modelem uniwersalnym. Nabożeństwo w sali kinowej dla częsci ludzi na pewno nie zastąpi podniosłej atmosfery katedr i rozbudowanej liturgii. I nie ma zastępowac. Jak mówi Mark, ich celem jest dotarcie do ludzi, którzy określają siebie jako będących poza jakimkolwiek kościołem (non-churched, ale także post-churched). Nie chodzi o podbieranie ludzi, którym odpowiada inna stylistyka, tylko dotarcie do takich, którzy nie odnajdują relacji z Jezusem w żadnej istniejącej formie życia wspólnotowego, bo nigdzie nie przynależą (z różnych powodów).

3. W tak nowatorskich projektach chyba rzadko chodzi o dotarcie do mas (szczególnie w krótkim czasie za naszego życia), ale może jeśli udział w takim nabożeństwie i takiej formie działania (którą tutaj siłą rzeczy ograniczamy tylko do spotkań Kościoła) sprawi, że ktoś radykalnie zmieni swoje życie i pójdzie za Jezusem? Nie wiem, ale niespokojny dobry duch we mnie mówi mi, że może dlatego warto byłoby, żeby ktoś spróbował? :)

 
At 10:47 AM, Blogger Harry said...

J23,

Znam kłopoty związane z aktualizacją informacji na stronie naszego kościoła i dlatego z radością i przekorą przypomnę, że najlepszym źródłem informacji (i transformacji) jest udział w nabożeństwach :).

A teraz ad rem:

1. Finanse - przecież wynajęcie sali raz/dwa razy na tydzień (pomijam logistykę, czyli plan seansów w kinie) może de facto okazac się TAŃSZE niż utrzymywanie budynku przez siedem dni w tygodniu.

2. Nie uważam, żeby w tego typu nowatorskich projektach w Polsce argument liczbowy był najważniejszy dla oceny jego powodzenia. Dlaczego? Ano ze względu na właśnie uwarunkowania kulturowe w nasym kraju.

Pełna zgoda co do konieczności oceny projektów w świetle tego, czy jego postęp wskazuje czy pochodził od Ducha Św. czy nie. Możemy się nieznacznie różnic co do oceny właściwego momentu na takie podsumowanie (jak wcześnie? po jakim czasie?), ale myślę, że zgadzamy się co do pryncypiów.

3. Pytanie natomiast, czy - w kontekście tego o czym rozmawiamy - założenie nowej społeczności w jakimś miejscu, też myślisz, że powinno podlega takiej samej ocenie? Z efektem, że jak nie ma przyrostu liczbowego po czasie X, to podejmujemy decyzję o zakończeniu działania takiej społeczności?

No właśnie :).

Pozdrawiam czytających i zachęcam do udziału w dyskusji.

 
At 5:04 PM, Anonymous Anonimowy said...

odnośnie pkt. 3
moja odpowiedz brzmi: tak.
Trudno w kilku słowach uzasadnić, a nie miejsce na wykład.
Więc (przepraszam osoby nie w temacie) dam konkretny przykład: Kartuzy. Założenie byly dobre, rozpoczecie huczne, kontynuacja... początkowo stabilna, potem równia pochyła w dół. Diagnoza moja: póki nie będzie dobrego lidera stamtąd, nie ma sensu akcja wyjazdowa. Efekt: jeszcze rok czasu (oraz kasy) stracili wielebni przełożeni by zrozumiec,że to nie ma sensu.
Rozmienięcie sie z Duchem Św. ? Nie sądze. Bardzie zaważyła tu ambicjonalnośc idei.

Chodzi o to, ze nie zawsze jest "właściwy czas" na coś w danym mijescu. Jeśli nie rozezna się tego czasu - jaki sens podtrzymywania sztucznie czegoś, co duchowo martwe?

 

Prześlij komentarz

<< Home