niedziela, marca 09, 2008

A teraz wreszcie opowiem, jak było w Edynburgu :)

Trudno w to uwierzyć, ale przez ostatnie dwa tygodnie, czyli od czasu kiedy wróciłem z Edynburga nie miałem nawet pół popołudnia czasu na to, żeby napisać relację. Ale co się odwlecze... No właśnie.

A jest o czym pisać. Spędziłem znakomitą niedzielę w jednym z najpiękniejszych miast Europy na zaproszenie Polskojęzycznego Kościoła Chrześcijańskiego, o którym już tutaj sporo pisałem. Najpierw zaopiekował się mną Arek, który oprowadził mnie po mieście (na tyle na ile było to możliwe w krótkim czasie, jaki mieliśmy do dyspozycji) i ugościł obiadem (to już chyba bardziej zasługa Kaliny ;)).

Dzięki Arkowi miałem możliwość nie tylko poznać nieco pasjonującej historii Edynburga (miasta, z którego pochodził m.in. reformator szkocki John Knox, a z bardziej współczesnych - Sean Connery), ale również uczestniczyć po raz pierwszy w życiu w niedzielnym nabożeństwie lokalnego kościoła prezbiteriańskiego (kliknij, aby poczytać więcej na temat tego, czym jest prezbiterianizm) w katedrze St. Giles. Muszę powiedzieć, że wrażenie było olbrzymie i w sumie - pozytywne. Oczywiście liturgia nabożeństwa bardzo spokojna i dostojna, ale przecież nie spodziewałem się zielonoświątkowego uwielbiania :). Myślę, że każdy chrześcijanin choćby raz w życiu powinien uczestniczyć w takim nabożeństwie - my w Polsce tego nie znamy :).

Powyżej: Dom, w którym mieszkał sławny szkocki reformator John Knox

Powyżej: na tle katedry St. Giles

Najważniejszym jednak powodem mojego przyjazdu do Edynburga było spotkanie z członkami polskiego kościoła. Miałem możliwość uczestniczenia z popołudniowym nabożeństwie o godz. 14:00, gdzie podzieliłem się informacjami na temat tego, jak rozwija się nasza służba na Wyspach Brytyjskich. Kościół w Edynburgu jest chyba jedną z pierwszych całkowicie polskich społeczności ewangelicznych wśród nowej polskiej emigracji w UK (oprócz Belfastu i Dublina). Przyjemnie jest widzieć, jak chrześcijanie z różnych denominacji łączą swoje modlitwy, działania ewangelizacyjne i tworzą na emigracji coś zupełnie nowego z jednym celem: zanieść ludziom Chrystusa!

Powyżej: z uczestnikami nabożeństwa. Nie wszyscy mogli być w tę niedzielę - regularnie pojawia się nawet ok. czterdziestu osób.

Po nabożeństwie razem z Markiem, Maćkiem i dwoma dziewczętami z okolic Oleśnicy (na gościnnych występach w Szkocji ;)) weszliśmy na wzgórze, które góruje nad miastem - zwane Tronem Artura (Arthur's Seat). No przyznam, że moje "lakierki" ani płuca nie były gotowe na takie wyzwanie, ale jakoś sobie poradziłem :). Warto było się wysilać, bo widok z góry wynagrodził trud wspinaczki - góry wpadające w morze, powiedzcie mi, czy gdzieś poza Kapsztadem można zobaczyć coś tak pięknego? A wszystko w leciutkiej deszczowej mgiełce i z tęczą unoszącą się nad miastem.

Powyżej: Tron Artura z "bezpiecznej" odległości ;).

Powyżej: Na szczycie! (bólu w płucach nie widać na zdjęciu ;))

Po smakowitej kolacji na ciepło przygotowanej w domu Marka przez dziewczyny, wyruszyliśmy na wieczorne spotkanie w gronie starszych kościoła. To były dobre dwie godziny rozmów na temat tego, czy i w jaki sposób nasza służba będzie mogła wspomóc działania kościoła skierowane do Polaków w Edynburgu. Powiem tak - to wcale nie wykluczone. Zainteresowanych odsyłam do tego bloga, bo tutaj dowiecie się pierwsi jak to będzie z tą Szkocją ;).

To był bardzo dobry, piękny i pożyteczny weekend. Jeszcze raz serdecznie dziękuję wszystkim osobom, które się do tego przyczyniły. Jak tylko Blogger ponownie będzie umożliwiał wrzucanie fotek, to podzielę się również zdjęciami z tego wyjazdu :)

Etykiety: