wtorek, września 28, 2010

Reportaż z Southampton

Zdaję sobie sprawę, że kilka zdjęć nie jest w stanie oddać atmosfery tego wyjazdu, ale... wrzucę je mimo to :). Krótko jest skomentuję i będzie przynajmniej zajawka na bieżąco. Acha, poproszę również Monikę, aby napisała jakieś świadectwo, to się wrzuci na bloga.

Aaa była również Ania T. z Gorsley, to może też cosik skrobnie?

No to lecimy:


Sklep "Malinka", który oprócz Baltic Foods był główym obiektem naszego działania z Marcinem. Tutaj (i w czterech innych miejscach w "polskiej" dzielnicy Shirley i w Portwood) rozmawialiśmy z Polakami, zapraszając ich na spotkania w ramach polskiego weekendu.


W piątek wieczorem na powrocie z rozmów ulicznych, wpadliśmy z Marcinem na kilka minut do przydrożnej kaplicy, gdzie odbywało się nabożeństwo prawie-w-pełni-murzyńskiego zgromadzenia kościoła Lighthouse Chapel Int'l. Dwóch białasów natychmiast powiększyło o sto procent populację bladych :).

Trafiliśmy akurat na moment radosnego śpiewania i pląsania w takt muzyki do zbierania ofiary, więc z entuzjazmem włączyliśmy się w rytmiczne kręcenie bioderkiem ;).


A tutaj już pierwsza sobotnia sesja wieczorna ewangelizacji z udziałem pastora Marka Tomczyńskiego. Było kilka osób spośród tych, których zaprosiliśmy wcześniej, również w miejscach pracy i w grupie sąsiadów chrześcijan z Southampton.

Najbardziej aktywnie w ewangelizacji uczestniczyła piątka dżentelmenów mających "trudną przeszłość", a niejednokrotnie i problem alkoholowy. Widać było, że toczy się w nich walka dobrego ze złem. Na wezwanie ewangelisty wszyscy wyszli do przodu, z prośbą o modlitwę. Mam nadzieję, że uchwycą się mocno postanowienia przybliżenia się do Boga, które podjęli tamtego wieczoru...


W czasie uwielbienia podczas anglojęzycznego nabożeństwa w Riverside Family Church w Southampton. Na pierwszym planie ewangelista Marek Tomczyński, po lewej stronie w pierwszym rzędzie, pastor zboru - Paul Finn.

Fragment częstych i sensacyjnych rozmów z Grzegorzem. Ten akurat zapewne na temat "znaczenia zupy miotycznej dla poziomu wzrostu liczby jurt mongolskich" :)


A tu już kanapowe zdjęcie z moimi wspaniałymi gospodarzami: Marcinem, Marzeną i Samuelem Wietrzykami. Korzystanie z ich uprzejmości było dla mnie bardzo odświeżające. To świetne, radosne i bardzo sympatyczne małżeństwo. A Samisław to mój najlepszy kolega. Howgh!

Jakoś mało mi tych zdjęć wyszło. Piszę do Moniki, żeby coś dorzuciła! :)

Etykiety: ,