czwartek, kwietnia 10, 2008

"Polskie" nabożeństwa w Londynie

Właśnie dzisiaj natknąłem się na artykułu Polish Express na ten temat. W kościele Elim Springs w Londynie jeszcze osobiście nie byłem, ale słyszałem, że zbiera się tam nawet 60-80 Polakow na niedzielnych nabożeństwach (nie "mszach" - jak pisze autor artykułu).

A może ktoś z Was bywa lub był w Elim? Napiszcie o tym.

Poniżej całość artykułu, bo nie wiem jak długo Polish Express przechowuje archiwa:

Radosne Alleluja!

Autor: Jaromir Rutkowski

Vere Street to boczna uliczka wielkomiejskiej Oxford Street. Tu, jak co tydzień o dziesiątej trzydzieści, w kameralnym kościółku pod wezwaniem św. Piotra, odbywa się ceremonia zdająca się być kwintesencją multikulturowości Londynu. Witajcie przyjaciele! Chrystus jest z nami! - wykrzykuje po angielsku ciemnoskóry pastor przybrany w inspirowaną afrykańskimi motywami szatę.

W tle, w miejscu tradycyjnie zarezerwowanym na ołtarz, raźno przygrywa rockowa kapela.

Wonderful world

- Alleluja! Alleluja! - przed kapłanem rzędy ludzi kołyszą się z uniesionymi ku niebu rękoma i z wyrazem ekstazy na twarzach śpiewają pieśń ku chwale Pana. W chwili wytchnienia pomiędzy hymnami pastor Alfred Amarquaye, swobodnie opierając się o skromną mównicę, zwraca się do zebranych ciepło i bez cienia patriarchalnego zadęcia. - Czy zauważyliście, moi przyjaciele, jaką słoneczną mamy dziś pogodę i jak pięknie zielenią się drzewa na zewnątrz? Czy ktokolwiek może mieć jeszcze wątpliwości, że Chrystus nas kocha? - pyta retorycznie. Przyjechał 20 lat temu z Ghany. Początkowo zajmował się księgowością. Wkrótce jednak zaczęły się u niego rozwijać zdolności duszpasterskie. Dziś jest pastorem licencjonowanym przez swój kościół.

Swojskie klimaty

To, co początkowo zdaje się być tak różne od wszystkiego, co kojarzyć się może z polską religijnością, przybierać zaczyna zaskakująco swojski obrót. Oto, bowiem u boku pastora wyrasta młoda dziewczyna, która wszystko to, co on mówi, tłumaczy na język polski. Po chwili jednak kapłan oddaje głos Rafałowi. - Zawsze marzyłem, żeby w tym miejscu usłyszeć kazanie w języku polskim - rozpoczyna mowę. - I dzisiaj nareszcie ma to miejsce! Tym razem stojąca obok Iza zaczyna tłumaczyć go na język angielski, a pastor, który zajął miejsce pomiędzy wiernymi aprobująco kiwa głową. W kazaniu Rafała przewija się kilkakrotnie myśl o tym, że wiara nie jest kwestią człowieka. Ten może żyć zgodnie z wszystkimi jej zasadami i pełnić dobre uczynki, jednak dopóki to Bóg nie zdecyduje się napełnić jego działań duchem świętym, dopóty jego życie jest chaotyczne jak pismo ślepego. Jest też miejsce na żarliwe świadectwo bożego cudu. Kobieta w czerwonej sukni z podekscytowaniem opowiada, jak Bóg sprawił, że jej poparzona ręka przestała puchnąć i piec.

Z okazji dnia ojca pastor wyławia z tłumu osobiście osoby, które mają z tatą złe doświadczenia z dzieciństwa lub były półsierotami. Pozostali wierni żarliwie modlą się za nich, a siedzący najbliżej kładą na nich swoje dłonie, by przekazać im energię. Również pozdrowienie braci w wierze odbywa się poprzez ciepły uścisk dłoni, kilka miłych słów lub nawet przytulenie. Po nabożeństwie wierni nie rozbiegają się do swoich spraw. Jest czas na ciastko i kawę.

Eksplozja polskości

Wspólnota Elim Springs jest częścią kościoła Zielonoświątkowego. - Tak naprawdę jednak nie ma znaczenia, jakiego wyznania jesteś - mówi po nabożeństwie Rafał. - Spotykamy się tu, by wspólnie chwalić Pana oraz wspierać się wzajemnie. Jeszcze w Polsce ukończył seminarium kościoła zielonoświątkowego. Dlatego też dziś pastor pozwolił by po raz pierwszy wygłosił kazanie w języku polskim. Na razie nie myśli jednak o tym, by samemu zostać duszpasterzem. - Taka osoba musi być nie tylko człowiekiem wiary i kościoła, ale również świetnym mówcą, psychologiem, menadżerem i księgowym. Nie czuję się na to gotowy - mówi. - Od kiedy pamiętam na naszych nabożeństwach pojawiała się grupka osób z Polski - wspomina pastor Alfred Amarquaye. - Jakieś dwa lata temu zauważyłem jednak prawdziwą eksplozję polskiej społeczności na naszych spotkaniach. Przyszło mu wtedy do głowy, że niektórzy nie mogą w pełni uczestniczyć w ceremonii, gdyż nie rozumieją, co do nich mówi. - Poprosiłem wtedy jedną ze znanych mi osób z Polski, czy nie zechciałaby tłumaczyć w czasie mszy tego, co mówię. Dziś jest już dziesięciu takich tłumaczy, którzy zastępują się wzajemnie z tygodnia na tydzień, a cały kościół wypełniają praktycznie same polskie rodziny.

Klepanie pacierza

- Przychodzimy, bo panuje tutaj bardzo przyjazna atmosfera - mówią panowie Marek i Roman zajadając się drożdżowym wypiekiem. - Jesteśmy jak jedna wielka rodzina. Nie chcą opowiadać, co różni ich kościół od rzymskokatolickiego. Roman przyznaje jednak, że kiedyś, jeszcze w Polsce, chodził na msze jak wszyscy. - To jednak nie było żadne przeżycie, ani wspólnota. Po prostu odbębnianie obowiązku - opowiada. - Teraz mam możliwość rozmawiać z Bogiem swoimi własnymi słowami - dorzuca pani Wiesława. - Kiedyś musiałam się modlić słowami napisanymi, przez kogo innego, to było po prostu klepanie pacierza. Według niej istota Kościoła Zielonoświątkowego polega właśnie na bezpośrednim i bardzo osobistym kontakcie z Bogiem. - Jesteśmy wspólnotą Nowego Narodzenia. Zawierzyliśmy Jezusowi Chrystusowi i przyjęliśmy go jako osobistego Zbawiciela - tłumaczy.

Świadectwa

Pani Janka ma na skuteczność takiego zawierzenia osobiste świadectwo. - W dwa tygodnie po moim „Nowym Narodzeniu” przeżyłam w Holandii napad na bank - opowiada. - Śmierć miała rozmiar otworu w końcówce lufy karabinu, którą napastnik trzymał kilka centymetrów przed moją twarzą. Chrystus to jednak sprawił, że stoję tu dziś przed wami. Dla Krzysztofa zawierzenie Chrystusowi zaowocowało odzyskaniem kontaktu z własnymi dziećmi. Kiedy rozwiódł się z żoną, zabroniła mu ona widywać się z nimi. Dzięki wsparciu grupy wygrał sprawę sądową. - Kiedy zobaczyłem je w zeszłym roku tu, na naszym spotkaniu wigilijnym, razem ze mną, pomyślałem: to jest prawdziwy cud - wzrusza się. Pastor Alfred krąży pomiędzy wiernymi. Z każdym zamieni ciepłe słowo, pyta, co słychać w domu? Później, w mniejszych już grupach, zgromadzeni rozchodzą się po mieście, by wspólnie spędzać czas.

Etykiety: